wtorek, 30 grudnia 2014

Karaluchy - Jo Nesbo

Witajcie,
czy chcecie wyruszyć do egzotycznego Bangkoku i spróbować rozwiązać skomplikowaną zagadkę kryminalną? Chcecie poznać piękne i tajemnicze kobiety oraz eleganckich i niebezpiecznych mężczyzn? Jeśli tak to nie ma dla Was nic lepszego niż audiobook "Karaluchy" autorstwa Jo Nesbo. Wraz z norweskim detektywem "po przejściach" Harrym Hole wyruszamy do Bangkoku by odnaleźć mordercę norweskiego ambasadora. A to dopiero początek zagmatwanego śledztwa, które doprowadzi nas do głęboko skrywanych niebezpiecznych tajemnic.
Jo Nesbo to niezwykle utalentowany autor kryminałów, których głównym bohaterem się doświadczony przez życie norweski detektyw Harry Hole. Seria ta liczy 10 tomów i "Karaluchy" to jeden z nich. Ja miałem okazję zapoznać się z tą pozycją w wersji audio i muszę przyznać, że audiobooki takie jak ten po prostu powalają . Ale po kolei sama opowieść to wciągająca, mroczna ale nie pozbawiona egzotyki historia kryminalna, która rozpoczyna się "trzęsieniem ziemi" a potem jest jeszcze ciekawiej. Barwny Bangkok, piękne i zagadkowe kobiety, niebezpieczni przestępcy i bezwzględni finansiści oraz on... Harry Hole norweski detektyw na odwyku próbujący odnaleźć nieuchwytnego i perfekcyjnego mordercę. Skomplikowane relacje, gorące uczucia, zawikłane układy i niejednoznaczne poszlaki. Tego wszystkiego możecie się spodziewać w tej znakomitej kryminalnej opowieści.
Historia ta zaserwowana w formie audio jeszcze bardziej nabiera rumieńców. Znakomicie dobrani lektorzy (Danuta Stenka, Borys Szyc, Izabela Kuna, Łukasz Simlat, Jerzy Trela czy Magdalena Cielecka), rewelacyjne odgłosy ulic Bangkoku (nagrywane właśnie w tym mieście) czy w końcu genialna muzyka autorstwa Wojciecha Mazolewskiego (zachwycałem się już jego dokonaniami przy okazji recenzowania audiobooka "Blade Runner") tworzą wciągający i zachwycający klimat oraz podkreślają fabularny rys opowieści.
Wciągnąłem się w słuchanie "Karaluchów" tak mocno, że po zakończeniu opowieści poczułem autentyczny żal, że nie trwa ona dalej. To dość rzadki u mnie przypadek i tym lepiej świadczy zarówno o fabule jak i wykonaniu dźwiękowym tego audiobooka.
Krótko mówiąc polecam go Wam bardzo mocno nie tylko miłośnikom kryminałów ale wszystkim tym, którzy cenią sobie ciekawą opowieści i fantastyczną, niebanalną oprawę dźwiękową.
Ocena Księgola 10/10

wtorek, 23 grudnia 2014

Świąteczne życzenia prosto od Księgola

Zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia życzy Księgol. By magiczny czas świąt przyniósł także "książkową" chwilę dla wszystkich miłośników dobrej literatury czytanej w blasku choinki i z kubkiem pysznej herbaty/kawy pod ręką :D

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Księgolowa kinomania - 300. Początek imperium

Witajcie,
dziś kilka moich spostrzeżeń po senasie filmu "300. Początek imperium".
Film kontynuuje opowieść przedstawioną w filmie "300" i przedstawia losy wojny grecko-perskiej po śmierci Leonidasa króla Sparty i jego 300 wojowników w wąwozie pod Termopilami. Główną postacią tego filmu jest ateński przywódca Temistokles i jego nemezis grecka wojowniczka i dowódca w służbie perskiej Artemizja. Ich zmaganie na tle konfliktu Grecji i imperium Persji tworzy oś fabularną filmu.
Zmagania te przedstawione są z charakterystyczną dla tego filmu poetyką. Starcia i potyczki tak liczne w tej brutalnej opowieści dzięki operowaniu kolorem, dźwiękiem i spowolnieniem czasu nabierają niesamowitej plastyczności i przyciągają uwagę widza. To chyba najlepszy element filmów z pod znaku "300". Graficznie i muzycznie film urzeka, fabularnie już nie. Ot kontynuacja wojny z uwzględnieniem przeniesienia miejsca walki z lądu na morze. Oglądając "Poczatek imperium" ma się wrażenie, że "to taki Leonidas tylko na morzu" z tą przewagą na korzyść części pierwszej, że tam znacznie mocniej uderzały widza emocje wojowników (w najnowszej części tego jakby zabrakło).
Nie zabrakło momentów komicznych (w niezbyt korzystnym dla tej produkcji rozumieniu tego słowa) by przytoczyć choćby szaleńczy rajd Temistoklesa na koniu po statkach. Obniża to przyjemność z obcowania z tym tytułem.
Reasumując "Początek..." to przepiękny wizualnie film, okraszony dobrze dobraną muzyką, pełen szybkiej akcji, starć i bitew jednak bez fabularnej głębi czy większej gry na emocjach (choć ta zdarza się czasem w scenach w Sparcie czy końcówce filmu).
Po senasie czuję lekki niedosyt i mam wrażenie, że twórcy nie mieli pomysłu na "nowe otwarcie" więc poszli na łatwiznę i skopiowali najlepsze elementy z poprzedniej odsłony nie dodając nic nowego.
Ze względu na maestrię wizualną film się broni ale od tego typu pozycji chciałbym jednak nieco więcej.
Ocena Księgola 6/10

niedziela, 23 listopada 2014

Afera podsłuchowa...czyli bedzie się działo

Witajcie,
rozpoczynam lekturę książki redaktorów Latkowskiego i Majewskiego ukazującej kulisy wykrycia i opublikowania materiałów ze spotkań prominentnych polityków i biznesmenów, których to zarejestrowane potajemnie rozmowy ukazały prawdę o systemie władzy i mechanizmach demokracji (a w zasadzie ich braku) w Polsce i zyskały popularność jako "afera taśmowa". Brutalne, pozbawione medialnej i propagandowej otoczki wypowiedzi ludzi powołanych do dbania o dobro RP obiegły nasz kraj i wstrząsnęły (a przynajmniej powinny) sposobem postrzegania naszej rzeczywistości. Wspomniana wyżej książka da możliwość zajrzenia za kulisy ujawnienia tych rozmów i umożliwi nam  uzyskanie szerszego spojrzenia na tamte dość niedawne wydarzenia.
Zapowiada się niepokorna lektura, której treść z pewnością wielu ludziom nie bardzo się podoba.
Przy tej okazji wprowadzę pewną nowość w systemie opisywania przeze mnie wrażeń z książki. Poza końcową recenzją po jej przeczytaniu, na Facebooku https://www.facebook.com/pages/Ksi%C4%99gol/422014541194073?ref=hl znajdziecie publikowane co jakiś czas moje spostrzeżenia i przemyślenia po lekturze co "bardziej interesujących" fragmentów tej publikacji. Mam nadzieję, że pozwoli Wam to wyrobić sobie zdanie tak dotyczące opisywanych w niej zdarzeń jak i książki jako całości.
Z pewnością będzie ostro, niepokornie i niepoprawnie bo takie wówczas fakty ujrzały światło dzienne. Dziś w świetle ostatnich bezładnych i pełnych niejasności (a wręcz miejscami przekłamań) wyborów samorządowych słowa jednego z "bohaterów" afery o teoretycznym istnieniu Państwa Polskiego nabierają nowego znacznie głębszego i niepokojącego (by nie rzec złowrogiego) znaczenia. I choćby dlatego czekam z ogromną niecierpliwością by usiąść i zapoznać się z kolejnymi rozdziałami tej publikacji. Zapraszam więc na mojego Facebooka https://www.facebook.com/pages/Ksi%C4%99gol/422014541194073?ref=hl wszystkich tych, którzy cenią poszukiwanie prawdy i godzą się na nią spojrzeć nawet jeśli nie jest zbyt "przyjemna".

czwartek, 20 listopada 2014

Baśnie. Folwark zwierzęcy - Bill Willingham

Witajcie,
dziś chciałem opowiedzieć Wam o drugim tomie serii "Baśnie" zatytułowanym "Folwark zwierzęcy". Jego akcja toczy się na Farmie czyli miejscu gdzie w naszym świecie przebywają Baśniowcy (postacie z bajek), którzy nie przypominają ludzi (a więc np. Trzy Świnki, Trzy Misie, trolle itd.). Na Farmę przybywają Śnieżka i Różyczka by przeprowadzić wizytę kontrolną a ponadto podreperować siostrzane relacje. Nie będzie im to jednak do końca dane gdyż wpadają w samo centrum rewolucji (dosłownej i w przenośni). A dalej... akcja kręci się coraz szybciej aż do wielkiego finału. Jak widzicie fabularnie tom drugi drastycznie różni się od tomu pierwszego jednak poziom fabularny nadal stoi na wysokim poziomie. W tomie tym możemy poznać nowych Baśniowców ( np. Złotowłosa) i dać się porwać szybkiej, dynamicznej i wybornie skonstruowanej akcji.
Tom ten oceniam nieco niżej niż tom pierwszy ponieważ jest nieco mniej klimatyczny niż "Na wygnaniu". Nie zmienia to jednak faktu, że to wyborny komiks, do którego lektury Was zachęcam.
Ocena Księgola 8,5/10

poniedziałek, 17 listopada 2014

Republika Piratów - Colin Woodard

Witajcie,
dziś chciałem opowiedzieć Wam o książce dzięki, której będziemy mogli przenieść się w czasy prosperity i upadku piractwa karaibskiego, "spotkać" najsłynniejszych kapitanów pirackich i poznać prawdę o pobudkach kierujących ludźmi, którzy piractwem się parali.
To wybornie napisana oparta na źródłach historycznych popularno-naukowa historia prawdziwych piratów z Karaibów. Umożliwia poznanie historii postaci takich jak "Czarnobrody", Sam Bellamy, Charles Vane oraz innych ludzi, których do piractwa pchnęły żądza bogactwa, niespokojny duch czy w końcu poszukiwanie wolności.
Pozycja ta ukazuje prawdziwy obraz karaibskiego piractwa poprzez pryzmat obyczajów i specyfiki kulturowej tamtych czasów. To z niej dowiemy się, że wielu piratów nie garnęło się do takiego życia z wrodzonej niegodziwości ale ze skrajnego ubóstwa oraz chęci wolności (której na statkach i okrętach ówczesnych kupców czy Marynarek Wojennych było jak na lekarstwo). Dowiemy się o iście republikańskich metodach sprawowania rządów na pirackich okrętach, sposobie podziału łupów i wszystkim co wiązało się z pirackim życiem na morzu. Poznamy historię pirackiej republiki i ludzi, którzy ją tworzyli od początku ich kariery aż do jej zakończenia.
To książka, która poza bogactwem informacji i szczegółów posiada jeszcze jedną cechę przemawiającą na jej korzyść. Otóż dawno już nie czytałem książki opartej na historycznych źródłach napisanej w tak przystępny i jasny sposób.
Połączenie starannie podpartej na źródłach bogatej faktografii z łatwym i przystępnym stylem pisarskim autora daje doskonałe efekty i tworzy naprawdę interesującą całość.
Polecam tą książkę nie tylko miłośnikom morza i piratów z Karaibów.
Ocena Księgola 8/10

 Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sine Qua Non za co serdecznie dziękuję http://www.wsqn.pl/

czwartek, 13 listopada 2014

Czy Stan Lee ma rację?

Witajcie,
dziś chciałbym zająć się tematem cyfryzacji wdzierającej się do świata komiksu i pozwalająca czytać komiksy na tabletach, telefonach i komputerach. O tym czy wersje papierowe są w stanie utrzymać się w dobie cyfryzacji wypowiedział się znany twórca komiksów Stan Lee oddajmy mu więc głos:
 Tak więc zdanie Stana Lee na ten temat już znamy i z analogią trudno się nie zgodzić. Zastanówmy się wobec tego jak to wygląda w naszym kraju. Rynek komiksowy w naszym kraju jest stosunkowo niewielki i tworzą go zarówno tytuły drukowane jak i częściowo lub w całości cyfrowe. Oprócz tego mamy polskie wydania komiksów z zachodu i wschodu (Japonia). I właśnie w przypadku przekładów moim zdaniem jest "pies pogrzebany". Generalnie do naszego kraju nie dociera nigdy masa naprawdę świetnych, klimatycznych i wspaniale zilustrowanych tytułów komiksowych (podobnie jest z filmami i grami komputerowymi). Te, które z kolei są przekładane na nasz język ojczysty mają generalnie dość spore "obsuwy" czasowe (jak choćby w mojej ulubionej serii "The Walking Dead"). Dystrybucja cyfrowa daje możliwość zniwelowania wspomnianych niedogodności (oczywiście z zaznaczeniem, że można wówczas czytać tylko w językowej wersji oryginału) a koszt takiej przyjemności jest generalnie niewielki. Oczywiście wolę komiks papierowy niż czytanie z ekranu ale w przypadku jego całkowitego braku w formie papierowej na terenie Polski lub długiego okresu tłumaczenia i wydania z przyjemnością sięgnę po wydanie cyfrowe. Wracając do analogii Stana Lee wolę "cycki na ekranie" niż w ogóle albo w realu na emeryturze kiedy nic mi już po nich. Więc o ile w najbliższym czasie nie widzę możliwości by cyfra zwyciężyła w segmencie komiksowym papier to jednak w naszym omijanym przez wiele ciekawych tytułów kraju wersje cyfrowe komiksów uważam za fantastyczną rzecz (choć sam także wolę wersje papierowe) i mam nadzieję móc niebawem napisać o tytułach właśnie tą drogą zdobytych. A jak Wy widzicie tą sprawę? Czytaliście już może wydania cyfrowe?

wtorek, 11 listopada 2014

Księgol nieksiążkowo - Smutne konstatacje 11 listopadowe

Witajcie,
jest mi smutno. W dniu 11 listopada, który powinien być dla nas Polaków dniem radości z odzyskanej w 1918 roku niepodległości jestem smutny, zażenowany i zrezygnowany. Zapytacie czym się tak smucę?
1)Po pierwsze przez dzisiejszy "marsz prezydencki" i związane z nim działania służb zabezpieczających nie mogłem złożyć kwiatów ani pod pomnikiem Dmowskiego ani Piłsudskiego ani Paderewskiego w Warszawie. Wszystkie te miejsca na wiele godzin przez przybyciem Bronisława Komorowskiego były otoczone "zasiekami" i obstawione przez służby. Ani przejść ani przelecieć. Pod Dmowskim tych co to jednak przejść mogli sprawdzano wykrywaczami metalu. Do czego to doszło, żeby uczciwy obywatel III RP w dniu Święta Niepodległości nie mógł złożyć "złamanego" kwiatka pod pomnikami "Ojców Niepodległości". By natrafiał na "zasieki", kordony i wykrywacze metali. Jak mam uczyć dziecka patriotycznych zachowań jeśli stawia się przede mną takie "barykady"? Jako, że pomnik Grota-Roweckiego też podlegał ochronie złożyłem w końcu parę kwiatów pod tablicą upamiętniającą poległych w zamachu na gen. Franza Kutscherę. Tylko ona nie była chroniona "od wszelkiego złego" i tylko tam mogłem podejść bez kłopotu. Zasmuciło mnie to ogromnie i "skwasiło" ten w założeniu wesoły dzień świąteczny.
2) Niestety to nie koniec. Gdy już w domu w tv obserwowałem relację z w/w marszu z udziałem obozu władzy (bo nie tylko prezydent z małżonką ale paradowała też premier, ex-premier, ex- minister spraw zagranicznych aktualny marszałek itd.) zasmuciło mnie, że ten marsz stworzony niedawno (by nie rzec "sztucznie") nawet w oku przyjaznej rządowi kamery TVN-u prezentował się jak propagandowa wydmuszka. W tłumie trudno było wypatrzeć "zwykłych warszawiaków" a wszystko miało posmak "ustawki", na którą zaproszono lub "spędzono" obsadę. Także obściskiwanie się prezydenta RP z nielicznymi "przypadkowymi" (jak sądzę) osobami na trasie przemarszu nadawały wydarzeniu wyraźnego posmaku propagandy rodem z PRL-u. Po co tworzyć ten spektakl i czy istotnie (jak mówią niektórzy) ma on dzielić Polaków w tym dniu? Nie wiem ale sprawiało to przygnębiające wrażenie.
W końcu zasmucił mnie (nie po raz pierwszy) obraz "Marszu Niepodległości" zakłócony przez grupkę (kilkuset na 100 000 uczestników) osób, które sprowokowane (nie wnikam przez kogo, a być może przez swoje "gorące głowy") niszczy wizerunek MN i wystawia mu "laurkę" spędu zadymiarzy (i nie ważne, że 99,9% uczestników była spokojna i pokojowa). Do tego opieszałe działania policji i błędy w zabezpieczeniu imprezy (wytknięte w TVP Info przez policyjnego negocjatora) nie poprawiły mi humoru. To co obserwowałem na zmianę w TVN24, TVP Info i TV Trwam (by mieć spojrzenie na sprawę z różnych punktów widzenia) z jednej strony pokazało masę pozytywnego patriotyzmu i chęci budowania siły i potęgi Polski z drugiej strony działania (przemyślane lub nie, sam nie wiem) niektórych ludzi by to wszystko pogrzebać.
Jak widzicie sporo tego smutku wezbrało dziś we mnie i stąd ten jakże nieksiązkowy wpis.
Mam nadzieję, że Wy Święto Niepodległości spędziliście w znacznie milszej atmosferze :)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Baśnie. Na wygnaniu - Bill Willingham

Witajcie,
dziś w dawno nie widzianym kąciku komiksowym chciałbym opowiedzieć Wam o pierwszym tomie komiksowej serii „Baśnie” zatytułowanym „Na wygnaniu”.
O serii tej usłyszałem (wstyd się przyznać) dopiero niedawno przy okazji premiery gry komputerowej osadzonej w jej uniwersum zatytułowanej „The Wolf Among Us”.
Tytuł ten zaintrygował mnie na tyle by sięgnąć po komiksowy pierwowzór i poznać to na podstawie czego stworzono tą interesującą komputerową produkcję.
Akcja serii dzieje się w Nowym Jorku w środowisku Baśniowców czyli ni mniej ni więcej postaci z bajek, które uciekły ze swojej krainy przed tajemniczym i ekspansywnym Adwersarzem. Uciekły do naszego świata a następnie pod odkryciu Ameryki właśnie w Nowym Jorku stworzyły swą „kolonię” i tam starają ułożyć sobie (z lepszym lub gorszym skutkiem) dalsze życie. Stworzyły sobie quasi-państwo, rząd a nawet policję w osobie szeryfa – Złego Wilka. Jedną z zasad przyjętych przez to jakże nietypowe społeczeństwo jest dyskrecja i zatajenie swej obecności i prawdziwego wyglądu przed ludźmi.
Jak widzicie to wstęp dość intrygujący a dalej jest tylko lepiej. Tom „Na wygnaniu” zawiera detektywistyczną zagadkę postawioną przed wspomnianym szeryfem Złym Wilkiem a dotyczącą tajemniczego zniknięcia Róży Czerwonej siostry Królewny Śnieżki. Przez karty tego tomu przewiną się także Sinobrody, Książę z bajki, Jack (ten od fasoli) i inne baśniowe postacie (w tym wyborny epizodyczny Pinokio) a wszystko to utrzymane w klimacie detektywistycznej opowieści w stylu a' la noir. Prócz tej historii, kończącej się dość nieoczekiwanym twistem w tomie tym znajdziemy również interesujące krótkie opowiadanie „Wilk w owczej skórze”.
Całość robi naprawdę wyborne wrażenie i zachęca do sięgnięcia po kolejne tomy należące do cyklu. „Baśnie” są bowiem komiksem klimatycznym, rozwiniętym fabularnie ze świetnie zarysowanymi postaciami i niezłą oprawą graficzną. Mimo, że opowiada historie baśniowych bohaterów bliżej mu do niecenzurowanych baśni braci Grimm niż słodkich bajek dla dzieci. Ten „dorosły” sznyt opowieści jest bardzo dobry i świetnie działa na klimat opowieści.
Zachęcam Was byście sięgnęli po „Baśnie. Na wygnaniu”. Nie poczujecie się zawiedzeni.
Ocena Księgola 9,5/10

czwartek, 6 listopada 2014

Księgolowa kinomania - Kick-Ass 2

Witajcie,
dziś w dawno już nie odwiedzanym kąciku filmowym chciałbym opowiedzieć Wam w skrócie o moich wrażeniach po obejrzeniu filmu "Kick Ass 2".
Jak łatwo się domyślić jest to kontynuacja historii opowiedzianej w części pierwszej "Kick Assa". Bohaterowie są starsi (Hit Girl ma 15 lat, Kick Ass 20) więc do "superbohaterskich" problemów dołączają te związane z dorastaniem i wchodzeniem w dorosłość. Bohaterowie filmu poznają jak trudno jest łączyć zwyczajne życie z byciem "superbohaterem" oraz stają przed wyborem, który być może zdeterminuje ich przyszłość. Żeby jednak nie było zbyt nostalgicznie i filozoficznie na horyzoncie pojawia się "stary" znajomy w nowej odsłonie czyli superłotr The Motherfucker i jego armia zła (rewelacyjna Mother Russia) z misją zniszczenia miasta i zasiania w ludzkich sercach strachu. Wspierani przez innych zwyczajnych "superbohaterów" (wyborny Pułkownik Stars and Stripes, Night Bitch czy Battle Guy) Kick Ass i Hit Girl stawiają im czoła choć konfrontacja ta wiele zmieni w ich życiu.
Najnowsza odsłona Kick Assa podobała mi się bardziej niż poprzednia. Po pierwsze dlatego, że jest bardziej "dorosła", każdy wybór dokonany przez bohaterów ma swoje reperkusje. Giną ludzie, przemoc pokazana jest tu w sposób bardziej dosłownie podobnie jak patologie przestępczego świata. Jest mniej kolorowo, brutalniej ale na szczęście nie mniej zabawnie. Humor i zabawne nawiązania będące cechą charakterystyczną "KA" stoją na wysokim choć charakterystycznym dla serii poziomie poziomie.
Także kreacje aktorskie tak pierwszo- jak i drugoplanowe są mocną stroną tej produkcji. Każda z postaci jest barwna, plastyczna i zwyczajnie interesująca.
To wszystko okraszone jest naprawdę niezłą ścieżką dźwiękową, która uzupełnia wizualny przekaz produkcji.
Jak więc odbieram ten film?
Bardzo dobrze. To produkcja dojrzalsza niż poprzednia, która jednak nadal ma w sobie wulkan akcji i zabawy.
Jeśli lubicie superbohaterów i macie chęć obejrzeć naprawdę dobry film akcji połączony z komedią, nie będący jednak tylko durną sieczką to "Kick Ass 2" będzie w sam raz dla Was.
Oglądając go naprawdę dobrze się bawiłem i już czekam na kontynuację (zakończenie pozwala sądzić, że taka jest w planach).
Ocena Księgola 8/10

wtorek, 4 listopada 2014

Droga 66 - Dorota Warakomska

Witajcie,
dziś chciałem opowiedzieć Wam o książce Doroty Warakomskiej "Droga 66", która miałem okazję poznać w wersji audio czytanej przez samą autorkę.
Pozycja ta to nic innego jak opowieść o półrocznej podróży autorki (dziennikarka) po legendarnej Route 66 od jej początku aż do końca. To także po części obraz współczesnej Ameryki przez pryzmat tego legendarnego miejsca i ludzi, których autorka spotkała na swej drodze.
Przyznam, że lubię tego typu pozycje pozwalające poznać nie tylko miejsca, których inaczej nigdy bym nie odwiedział ale przede wszystkim ludzi, niezwykle zróżnicowane i odmienne osobowości związane na zawsze z określonymi miejscami na trasie.
Książka Warakomskiej daje szansę by te miejsca i tych ludzi poznać. To zgrabnie opowiedziana i wciągająca czytelnika opowieść. Nie ma w niej miejsca na nudę czy zniechęcenie lekturą. Autorka obdarzona lekkościa pióra i umiejętnością zgrabnego opisu wciąga nas w świat Drogi 66, jej historii i wszystkiego co choć trochę się z nią łączy.
Największą zaletą tej "opowieści drogi" jest różnoradnośc i mnogość osób, które autorka spotkała na swej drodze. Historie ich życia czy spostrzeżenia autorki ich dotyczące potrafia naprawdę "przykuć" uwagę czytelnika do książki.
Oczywiście widoczne jest pewne nacechowanie ideologiczne autorki więc w lekturze znajdziecie zachwyty nad prezydentem Obamą, hipisami, liberalizacją życia, kolorowymi mieszkańcami USA itp. by w tym samym czasie natknąć się na nieco lekceważace traktowanie amerykańskich tradycjonalistów jednak nie jest to na tyle widoczne by przeszkadzać w lekturze (a jest to niewątpliwie prawo twórcy, którego mu nigdy jako recenzent nie odmawiam).
Obcowanie z tym tytułem jest przyjemne i pouczające a w dzisiejszych czasach niełatwo znaleźć strawne połaczenie tych dwóch elementów w jednej książce.
Wersja audio jest wykonana dobrze. Głos autorki jest przyjemny i dobrze współgra z treścią książki.
Zatem jeśli szukacie ciekawej "książki drogi" z dziennikarskim zacięciem oraz jeśli chcecie poznać historię Drogi 66 i związanych z nią ludzi to ta książka jest dla Was.
Ocena Księgola 7,5/10

Książkę do recenzji otrzymałem dzięki uprzejmości sklepu SklepdlaSłuchacza.pl http://sklepdlasluchacza.pl/ za co serdecznie dziękuję.

wtorek, 28 października 2014

Gra o Tron - George R.R. Martin - audiobook

Witajcie,
dziś chciałem przedstawić Wam kilka moich spostrzeżeń, które nasunęły mi się po "przesłuchaniu" audiobooka niezwykle popularnej powieści "Gra o Tron" będącej pierwszym tomem rozbudowanego cyklu autorstwa Georga R.R. Martina.
Z tytułem tym w wersji papierowej miałem okazję zetknąć się dobrych parę lat temu i... odbiłem się od niej z wielkim hukiem. Doczytałem w bólach do połowy i odpuściłem sobie dalszą lekturę. Nawała nazwisk, miejsc, zdarzeń przytłoczyła mnie i pozbawiła przyjemności czytania. Zupełnie nie poczułem klimatu tej zapętlonej opowieści.
I po latach nadarzyła się okazja by ponownie "spróbować się" z tym tytułem tym razem w wersji audio, nagranej przez dużą grupę znanych i lubianych aktorów oraz lektorów (by wymienić tylko Krzysztofa Banaszyka, Jarosława Boberka, Annę Dereszowską, Roberta Więckiewicza, Agatę Kuleszę czy Marię Seweryn) opatrzonej specjalnie skomponowanymi motywami muzycznymi i "wyposażonej" w profesjonalną ścieżkę dźwiękową.
I muszę przyznać, że... to był strzał w dziesiątkę. Forma audio (o czym wspominam dość często) wyśmienicie ułatwia odbiór pozycji książkowych nawet tak skomplikowanych fabularnie i "rozrośnietych" osobowo jak "Gra o Tron". Dzieki nagraniu dokonanemu przez wysokiej klasy profesjonalistów zapamiętanie imion, funkcji czy tytułów (a nawet głównych cech charakteru) licznych postaci przychodzi bez nadmiernego wysiłku. Ścieżka dżwiękowa i niezwykle klimatycznie skomponowana muzyka pozwalają w sposób niezwykle plastyczny wyobrazić sobie prezentowane wydarzenia i wczuć się w klimat opowieści.
Skomplikowana historia Zachodnich Krain (i nie tylko), tarcia i wojny między rodami możnowładców, intrygi i decyzje dotykające zarówno całych grup jak i pojedyńczych osób przedstawione w tej niezwykle rozbudowanej fabularnie powieści w wersji audio nabierają nowej świeżości.
Jako, że historia posiada kilku bohaterów głównych i jeszcze całą masę postaci drugo i trzecioplanowych nagranie z "podziałem na role" bardzo ułatwia zorientowanie się w opowiesci i utrzymanie przez słuchacza tempa opowieści.
"Gra o Tron" to historia zarówno pojedyńczych bohaterów jak i całych krain i królestw. Wielowątkowa fabuła, zwroty akcji, zdrada, przyjaźń, honor i śmierć to wszystko przenika się tworząc niesamowicie bogaty świat opowieści.
Opowieści, której według mnie znacznie lepiej się słucha niż czyta. Wersja dżwiękowa nie tylko ułatwia odbiór lektury ale wydobywa z niej niuanse, które umykają czytelnikowie wersji papierowej a dodatkowe bodźce dźwiękowe znacząco podnoszą "klimatyczność" tak przedstawionej opowieści.
Nigdy nie miałem problemów z wyobraźnią lecz w przypadku "Gry o Tron" widzę znaczącą różnice między wersją papierową i dźwiękową na znaczny plus dla tej drugiej.
I właśnie do takiego spotkania ze światem "Gry o Tron" Was zachęcam. Wejdźcie w ten świat na "skrzydłach" dźwięku by w pełni odkryć niesamowity, barwny i bogaty świat wykreowany w tej opowieści.
Ocena Księgola 9/10

Audiobook otrzymałem dzięki uprzejmości AUDIOTEKA POLAND Sp. z o.o. właściciela portalu audioteka.pl. za co serdecznie dziękuję. 

środa, 22 października 2014

Dziedzictwo Przodków. Tod mit uns - Suren Cormudian

Witajcie,
dziś chciałem opowiedzieć Wam o kolejnej książce osadzonej w postapokaliptycznej rzeczywistości uniwersum Metro2033 zatytułowanej "Dziedzictwo Przodków". Historia w niej przedstawiona rozgrywa się w Kaliningradzie oraz okolicach i opowiada historię kilku grup, które przetrwały atomową zagładę i żyją w podziemnych bunkrach zarówno rosyjskich jak i historycznych niemieckich. Jako, że duża ich część to byli żołnierze stacjonujący w obwodzie kaliningradzkim stosunkowo nieźle zorganizowali oni swoje życie. Ich życie mimo, że ciężkie jest w miarę spokojne (przynajmniej biorąc pod uwagę historie, które poznaliśmy w innych ksiażkach osadzonych w tym uniwersum). Zmienia się to gdy na terenie dawnego poligonu pojawiają się niespotykani przybysze a akcja nabiera tempa jeszcze bardziej gdy dochodzą do tego poszukiwania legendarnego hitlerowskiego podziemnego miasta.
Książka Surena Cormudiana jest pozycją nietypową jak na to uniwersum. W zasadzie nie ma w nim typowego "metra", brak też wątku podróży, który pojawiał się w innych pozycjach z tego cyklu. Dostajemy tu natomiast dużą dawkę tematyki militarnej, działań wojennych prowadzonych przez regularne wojsko oraz pewną dozę eksploracji drugowojennych poniemieckich podziemi. Do tego szczypta rozważań etycznych i dyskretny wątek miłosny. I powiem Wam, że... to się sprawdza.
Mimo braku typowych elementów, do których przyzwyczaił nas cykl książkę czyta się naprawdę szybko a co najważniejsze opowieść wciąga. Mamy szybką akcję, sporo walki, ciekawych choć momentami nieco sztampowych bohaterów, tajemnicę kryjącą sie w starych podziemiach i demony przeszłości.
Lektura "Dziedzictwa..." to naprawdę spora przyjemność nie tylko dla miłośników literatury postapokaliptycznej. Książka ta wprowadza "świeży powiew" w uniwersum Metra a jego świat czyni bardziej zróżnicowanym i ciekawszym.
Krótko mówiać polecam Wam lekturę tej przemyślanej i zgrabnie napisanej pozycji.
Nie będziecie się nudzić.
Ocena Księgola 7,5/10

niedziela, 19 października 2014

Kącik Prasowy - Secret Service - Powrót Legendy

Witajcie,
dziś chciałbym podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami po lekturze pierwszego numeru reaktywowanego kultowego czasopisma poświęconego grom komputerowym zatytułowanego "Secret Service".
Reaktywacja czasopisma była możliwa dzięki niezwykle udanej zbiórce na portalu crowdfundingowym Polakpotrafi.pl.
Dzięki niej SS powrócił na rynek wydawniczy jako dwumiesięcznik.
Co zatem znajdziemy w pierwszym numerze po reaktywacji? Czy powrót udał się czy nie do końca? Na ten pytania mam nadzieję odpowie dalsza część tego tekstu.
Nie będę szczegółowo krok po kroku omawiał zawartości tego tytułu gdyż w sieci i na facebooku zrobiono to już chyba z milion razy. Pokrótce, w reaktywowanym "Secret..." znajdziemy recenzje gier nowych, spore działy poświęcone tytułom retro oraz indie, strony poświęcone papierowym grom RPG (w tym numerze klasycznemu D&D), wywiady, co najważniejsze dużą ilość felietonów i tylko jeden (na szczęście) tekst wspominkowy oraz wiele więcej.
Wszystko jest napisane w sposób bardzo interesujący i wciągający. Autorzy poszczególnych artykułów stanęli na wysokości zadania dając nam teksty zacne i dojrzałe.
Minusem reaktywowanego "SS" jest skład, który robi wrażenie chaotycznego i niedopracowanego. Zabawy z czcionkami i oprawą nie wyszły twórcom na dobre i to właśnie moim zdaniem należałoby w kolejnych numerach zdecydowanie poprawić.
Reasumując powrót Secret Service uważam za bardzo udany i poza wspomnianym składem przyjąłem go niezwykle ciepło. Teksty czyta się szybko i w chwili zakończenia lektury numeru czytelnik żałuje, że oto zakończył już lekturę i trzeba dość długo (SS jest dwumiesięcznikiem) czekać na kolejny numer. Polecam ten numer wszystkim, którzy w tematyce dziennikarstwa i gier komputerowych szukają zarówno świeżości jak i dojrzałości. Reaktywowany "Secret Service" to naprawdę bardzo dobry tytuł dla każdego miłośnika gier komputerowych i nie tylko.

czwartek, 16 października 2014

Spotkania autorskie Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego autorów "Afery podsłuchowej. Taśm Wprost"

Witajcie,
na naszym rynku wydawniczym zadebiutowała niezwykle ciekawa pozycja autorsatwa Sylwestra Latkowskiego i Michała Majwskiego " Afera podsłuchowa. Taśmy Wprost" dotycząca jednej z największych afer ostatnich lat ujawnionych przez tygodnik "Wprost". Będzie także okazja by spotkać się z autorami tej książki na spotkaniach, o których więcej poniżej.
Myślę, że warto się wybrać by posłuchać co mają do powiedzenia obaj autorzy a może i zadać pytania.

Spotkania Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego

Zysk i S-ka Wydawnictwo

zaprasza na spotkania autorskie z Sylwestrem Latkowskim oraz Michałem Majewskim,
autorami książki Afera podsłuchowa. Taśmy "Wprost".




20 października 2014, (poniedziałek)
WARSZAWA, godzina 18:00
Empik Junior, ul. Marszałkowska 104/122

21 października 2014, (wtorek)
ŁÓDŹ, godzina 18:00
  Wieżowiec PKP (I piętro), ul. Tuwima 28
30 października 2014, (czwartek)
POZNAŃ
Szczegóły wkrótce!

13 listopada 2014, (czwartek)
OLSZTYN, godzina 17:30
Książnica Polska, ul. Jana Pawła II 2/3

niedziela, 12 października 2014

Sargon. Wybrańcy Inanny - Krzysztof Milczarek

Witajcie,
dziś chciałem opowiedzieć Wam o książce dzięki, której przeniesiemy się na tereny starożytnej Mezopotamii i będziemy mieli możliwość poznania historii panowania królów dynastii Akadyjskiej począwszy od założyciela dynastii Sargona Wielkiego. "Sargon. Wybrańcy Inanny" to pisana w formie eposu opowieść, w której świat ludzi i sumeryjskich bogów przeplatają się tworząc barwną mozaikę. Dzięki niej w sposób quasi-fabularny możemy obserwować losy poszczególnych władców (od początków ich panowania aż po schyłek) jak i całych ich królestw. Poznajemy kulturę, zwyczaje, obrzędowość i dowiadujemy się, że żaden z nich choćby najpotężniejszy nic nie znaczył wobec bezgranicznej mocy bogów, którzy jednak sami byli niepozbawieni jakże ludzkich wad i namiętności.
 Zaprezentowana w książce historia pełna jest bitew, boskich cudów i interwencji, bogactw, kar, walk o władzę między ludźmi i bogami. To wszystko stanowi siłę tej opowieści. Żyjący, plastyczny i barwny świat zaludniony mnóstwem zróżnicowanych ludów i frakcji potrafi wciągnąć i zaciekawić. Napisanie tej pozycji w formie eposu także wydaje się interesującym i odważnym pomysłem choć w tym przypadku to co początkowo stanowi zaletę po pewnym czasie może być odbierane także jako wada książki. Po dłuższej lekturze forma ta staje się nieco "przyciężka" i powoduje u czytajacego zmęczenie. Nie męczy treść a forma.
Jest to chyba najpoważniejszy minus tej książki i jednocześnie powód przez który nie każdemu przypadnie ona do gustu.
Jeśli interesujesz się historią starożytną (ze szczególnym uwzględnieniem Mezopotamii) lub nie straszna Ci forma eposu a chciałbyś przeczytać barwną i interesującą mityczno-historyczną opowieść to warto byś sięgnął po tą pozycje. W innym przypadku "Sargon..." może Cię rozczarować.
Ocena Księgola 6,5/10

 Książkę do recenzji otrzymałem dzięki uprzejmości jej wydawcy Instytutu Wydawniczego Erica http://www.wydawnictwoerica.pl/za co serdecznie dziękuję.

wtorek, 7 października 2014

Afery czasów Donalda Tuska - Bogdan Święczkowski, Łukasz Ziaja z cyklu "Księgol niepokorny..."#1

Witajcie,
dziś chciałbym przedstawić Wam książkę pod znamiennym tytułem "Afery czasów Donalda Tuska" autorstwa Bogdana Święczkowskiego prokuratora w stanie spoczynku i byłego szefa ABW oraz dziennikarza Łukasza Ziaji.
Ta interesująca a co najważniejsze przystępnie napisana dla laika książka daje możliwość poznania czytelnikowi genezy i historii służb specjalnych w Polsce od 1990 roku, umożliwia prześledzenie działalności służb w czasach rządów naszego niedawnego (aktualnie "prezydenta Europy") premiera Donalda Tuska, prezentuje główne afery czasów jego rządów (hazardową, stoczniową, odwołania szefa CBA,  tragiczny lot do Smoleńska i jego zabezpieczenie, sprawę aresztowania właściciela portalu Antykomor.pl, Amber Gold, polskiego "terrorystę" Brunona K.) i udział (albo ich brak) w nich służb specjalnych, na zakończenie poznajemy działania reformatorskie podjęte przez aktualną władzę w służbach oraz koncepcję Bogdana Święczkowskiego odnośnie systemu służb specjalnych naszego kraju.
Co ciekawe pozycja ta jest nie tyle samym przedstawieniem poszczególnych afer co raczej przedstawieniem na ich kanwie sytuacji polskich służb specjalnych powołanych do zapewnienia bezpieczeństwa kraju i obywateli (co oczywiście nie znaczy, że same afery zostały potraktowane "po macoszemu" także o nich dowiemy się całkiem sporo i będziemy mieć szansę uporządkować sobie naszą wcześniejszą o nich wiedzę)
Z lektury tej pozycji wyłania się tragiczny obraz upadku polskich sił specjalnych pod rządami aktualnej koalicji. Nawet jeśli zupełnie zignorować pozytywne podejście autorów do czasów rządów PIS-u i wpływu tej partii na służby specjalne to sam obraz działań (lub ich braku) podejmowanych przez różne agendy specjalne w czasie rządów Donalda Tuska jeży włos na głowie. Podobnie ma się z działalnością polityków aktualnego obozu władzy osłabiających z jednej strony cywilną kontrolę nad służbami specjalnymi, z drugiej zaś strony czyniących to samo z ich zdolnościami operacyjnymi co w połączeniu z "przeciekaniem" z kręgów politycznych rozmaitych informacji o różnym stopniu tajności (afera hazardowa czy Amber Gold) powoduje naprawdę zastraszające wrażenie.
W końcu służby specjalne bez względu na to czy wojskowe czy cywilne są niezwykle ważnym ogniwem łańcucha bezpieczeństwa naszego kraju jak i nas samych. Dlatego ich apolityczność, sprawność działań operacyjnych ale także poziom kontroli działań ( a w szczególności nadużyć) powinny stać na wysokim poziomie. Niestety przykłady podane w książce przeczą temu założeniu i pozostawiają ważne pytanie Czemu tak się dzieje? Czy to ignorancja? Może prywata? A może coś więcej...?
Jak widzicie tematyka a zarazem przystępna forma tej publikacji czynią z niej pozycję niezwykle interesującą i godną lektury.
Wnioski z niej płynące nie są niestety zbyt optymistyczne ale być może choć odrobinę ukażą "prawdziwą twarz" rządów Platformy Obywatelskiej nie tylko w dziedzinie działalności służb specjalnych, ale także gospodarki państwa, działalności antykorupcyjnej czy cenzury wypowiedzi, tym wszystkim, którzy tej "prawdziwej twarzy" jeszcze nie spostrzegli.
Ocena Księgola 8/10

Książkę do recenzji otrzymałem dzięki uprzejmości jej wydawcy Wydawnictwa ZYSK i SK-A za co serdecznie dziękuję. http://www.zysk.com.pl/pl/

niedziela, 5 października 2014

Anna Przybylska 1978-2014

W dniu dzisiejszym po ciężkiej chorobie zmarła Anna Przybylska znana aktorka filmowa i serialowa. Osierociła trójkę dzieci.
Aktorka była kilka lat starsza ode mnie być może dlatego wiadomość o jej odejściu, którą podały mniej więcej przed godziną wszystkie serwisy informacyjne zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie.
Śmierć znanej ale jednocześnie młodej i perspektywicznej osoby zawsze stawia przed nami pytania o nasze życie, o to do czego dążymy i jak żyjemy ale także powoduje, że myślimy o wielu innych zupełnie nieznanych ludziach, którzy umierają w wyniku nieuleczalnych chorób. Zadajemy sobie pytania i myślimy o sprawach, które na co dzień nie zaprzątają naszej głowy.
Życie ludzkie podobne jest świecy. Jednego dnia świecimy jasno a drugiego gaśniemy i już nas nie ma. Takie chwile bardzo mocno nam to unaoczniają.
Wybaczcie mi ten mocno emocjonalny wpis nie związany z tematyką bloga ale ta wiadomość naprawdę wzbudziła we mnie dużo emocji i głęboko skrywanych uczuć.
Mam także nadzieję, że w związku z tym smutnym wydarzeniem dziennikarze i media zachowają pewien poziom i nie będą naruszać prywatności rodziny i przyjaciół pogrążonych w żałobie. Prywatności, która szczególnie w tych dniach będzie dla nich bardzo ważna.

Tajemnice Emmy: początki - Natasha Walker

Witajcie,
jak wiecie od czasu do czasu lubię drastycznie zmienić rodzaj czytanych przeze mnie lektur. Pozycje takie są dla mnie po części mentalną odskocznią od głównych tematyk, które zazwyczaj mnie interesują a po części poszukiwanie tytułów ciekawych w niszach (mniejszych lub większych), w których nie "bywam" zbyt często. Wiecie także , że od czasu do czasu lubię spróbować się z jakąś pozycją zaliczaną do literatury erotycznej. W tym przypadku motywem sięgania czasem po tego typu pozycje jest wiara, że uda mi się znaleźć przynajmniej kilka historii erotycznych, które nie dość, że będą posiadać niezłą fabułę to jeszcze"nie wyłożą się" w "pikantniejszych" momentach stylem opisu i konceptem sceny.
Wiedziony tymi poszukiwaniami sięgnąłem niedawno po książkę "Tajemnice Emmy: początki", które serwuje nam jakże oklepaną historię młodego chłopaka (lat 18) uwiedzionego przez doświadczoną w sferze seksu mężatkę. "No nic fabuła jak fabuła idźmy dalej" - pomyślałem i zagłębiłem się w lekturę. Warz z rozwojem akcji mamy coraz bardziej nieodparte wrażenie, że zagłębiamy się w kiepski klon "Absolwenta" (autorka otwarcie nawiązuje do tej produkcji w swoim mniemaniu uważając chyba, że to zabawne lub wyszukane). Samo uwodzenie chłopaka jest opisane drętwo i absolutnie bez polotu. "No nic miejmy nadzieję, że przynajmniej warstwa tekstowa da radę" - pomyślałem. Niestety w tej kwestii książka ponosi całkowitą i druzgoczącą klęskę. Opisy miłosnych zbliżeń są długie, rozwlekłe i stoją na poziomie niemieckiego pornosa z lat 80. "Tajemnice..." to żadna erotyka, to ordynarny pornos z fabułą nieudolnie "rżniętą" z filmowego "Absolwenta". Czytanie tego czegoś to prawdziwa pornograficzna katorga (na dodatek tragicznie rozwleczona choć książka w sumie ma dość mało stron).
Krótko mówiąc "Tajemnice..." to wyjątkowa szmira i kosmiczne wręcz nieporozumienie napisane jak rozumiem na fali powieści pseudoerotycznych powstałych po sukcesie "50 twarzy...", o których swego czasu także miałem nieprzyjemność się wypowiedzieć na łamach tego bloga.
Odradzam Wam jakikolwiek kontakt z tą książką. Nie tykajcie, nie oglądajcie okładki i nie daj Boże nie czytajcie. Ani to erotyka ani powieść. Nie znajduję w niej ani jednej zalety lub czegokolwiek co przy dokładnym przyjrzeniu się mogłoby za to uchodzić. Lektura "Tajemnic..." to absolutna strata czasu. Jeszcze straszniejsze jest to, że książka ta doczekała się kolejnych części tworzących cykl. Nie poświęcę się by sprawdzić kolejne tomy gdyż mam brzydkie wrażenie, że nie różnią się poziomem od "początków".
Ocena Księgola 0/10 (gdybym mógł dać ocenę ujemną to z przyjemnością bym ją wystawił by ostrzec Was przed tą "pozycją")

środa, 1 października 2014

Kącik Prasowy - Rytm Warszawy

Witajcie,
dziś w dawno niewidzianym Kąciku Prasowym chciałbym przedstawić Wam interesująco zapowiadający się tytuł "Rytm Warszawy". Jak sama nazwa wskazuje jest to tytuł lokalny poświęcony Warszawie i jej sprawom wychodzący w formie dwutygodnika.
Od momentu gdy dowiedziałem się, że tytuł taki pojawi się w kioskach sporo sobie po nim obiecywałem. Czy moje "marzenia" się spełniły? O tym opowiem Wam na przykładzie pierwszego numeru tego czasopisma.
Tematem z okładki jest starcie o fotel prezydenta Warszawy jakie szykuje się nam przy okazji nadchodzących wyborów samorządowych oraz dramatis personae tegoż wyścigu. Z tematów politycznych znajdziemy także wywiad z kandydatami na to stanowisko Sebastianem Wierzbickim i Piotrem Guziałem. Ale nie samą polityką stolyca żyje więc na kolejnych stronach znajdziemy: warszawski patriotyzm, sprawę kamienicy Mirona Białoszewskiego, postrzeganie roli Wisły dla miasta, arcyciekawy tekst o sytuacji warszawskich szpitali oraz sprawę niewesołego konfliktu o stadion Skry. Będziemy mogli cofnąć się w czasie i przejść ulicami miasta pod koniec września 1939 w tekście Pawła Grygoruka czy poczytamy nieco o warszawskiej kulturze i jej przedstawicielach. Do tego duża ilość (co mnie cieszy) felietonów i równie duża rozpiętość rodzajowa/ideowa felietonistów. Jest i warszawska gwara a wszystko to tworzy interesującą i zachęcającą całość
Zapytacie zatem czy jest tak cudownie, czy nie ma żadnych minusów?
Odpowiem są. Najpoważniejszy mój zarzut to dobór części felietonistów. O ile pewna ich część to osoby ciekawe i interesująco piszące o tyle część a szczególnie jeden z nich - Ryszard Kalisz wydają się nie do końca szczere w swoim przekazie. Poseł Kalisz piszący o sposobach walki z bezdomnością na tle swego wystawnego życia i ostatnich wypowiedzi co do wysokości pensji polityków nie wypada przyznacie sami przekonująco (a biorąc pod uwagę ogromne znajomości i wpływy jakie posiada brak realnych działań w tym kierunku czy innych ważnych społecznie w Warszawie wydaje się także rzutować na treść jego felietonów - w numerze nr 2 pisze o obronie targowisk).  Nie przypadł mi także do gustu tekst Karola Nowakowskiego mający według mnie posmak autopromocji autora i jego przedsięwzięć. Na drugim biegunie stoją interesujące i przekonujące teksty Jacka Wilka, Przemysława Śmiecha (rewelacyjny tekst o gwarze warszawskiej) czy Macieja Pietrukiewicza.
W ogólnym ujęciu pierwszy numer "Rytmu..." wypada bardzo dobrze i obiecująco.
Czytając zamieszczone w nim teksty (poza wcześniej wspomnianymi wyjątkami) nie ma się wrażenia agitacji, usilnego przekonywania czy bezmyślnej ideologizacji.

Cieszy mnie to i jeśli taki trend zostanie podtrzymany to zostanę stałym czytelnikiem "Rytmu..." i będę mógł powiedzieć "Rytm Warszawy to mój rytm" :)
Zachęcam więc wszystkich mieszkańców Warszawy by sięgnęli po ten dwutygodnik. Myślę, że nie poczują się zawiedzeni

niedziela, 28 września 2014

Dzielnica Obiecana - Paweł Majka

Witajcie,
jako, że jestem wielkim miłośnikiem klimatów postapokalpsy nie mogło na moim blogu zabraknąć recenzji pierwszej polskiej książki w uniwersum Metro 2033, którą jest "Dzielnica Obiecana" Pawła Majki.
Jednocześnie recenzja ta "otwiera" nieoficjalny korespondencyjny pojedynek pomiędzy warszawską i krakowską postapokaliptyczną wizją Polski. Dlaczego? Otóż tego samego dnia co "Dzielnica..." ukazała się książka "Kompleks 7215" Bartka Biedrzyckiego ukazującą z kolei wizję Warszawy i okolic po apokalipsie. Która z pozycji okaże się lepsza? Zobaczymy ale póki co wróćmy do postapokaliptycznego Krakowa.
Paweł Majka serwuje nam wizję Krakowa a konkretnie Nowej Huty, w której to ruinach i schronach ukrywają się niedobitki mieszkańców (i ich potomków), które przetrwały atomowy holokaust.
Poznajemy dwójkę młodych (a jakże) bohaterów opowieści może ostatnich aktorów na świecie, którzy w wyniku zdrady muszą opuścić w miarę bezpieczne życie w schronach i wyjść na powierzchnię. A czyha na nich wiele niebezpieczeństw. Mutanci, zdegenerowani kanibale, zmienione zwierzęta, bandyci a od Krakowa nadciąga jeszcze większe nienazwane niebezpieczeństwo. Gdzie udadzą się młodzi bohaterowie? Czy znajdą schronienie w mitycznym Kombinacie? A może zupełnie gdzie indziej? Kto okażę się wrogiem a kto przyjacielem? Tego wszystkiego i znacznie więcej dowiecie się z lektury owej pozycji.
Muszę przyznać, że początek tej historii wydał mi się nieco wtórny i niezbyt ciekawy. Pierwsze poczynania bohaterów i spotkanie z tajemniczym "Wesołym" nie wprowadzają niczego nowego. Ich dalsza wędrówka zaczyna być ciekawsza (i obfitująca w sporo spotkań i zwrotów akcji) ale wrażenie pewnej wtórności pozostaje. Znacznie ciekawsze wydaje się spojrzenie na ich wędrówkę i świat wokół od strony ścigającego ich niewielkiego patrolu żołnierzy. Z czasem jednak akcja zaczyna przyśpieszać a fabuła pogłębia się. Historia opowiedziana przez autora zaczyna wciągać na tyle, że czytelnik z trudnością odrywa się od lektury. Spisek, podwójne dno wielu spraw, polityka, różne drogi prowadzące do przetrwania przeplatają się z nieznanym zagrożeniem, które mimo paranormalnego posmaku nieźle wpisuje się w całość opowieści i nie powoduje dysonansu u czytającego.
Bohaterowie zarówno pierwszo jak i drugoplanowi są interesujący choć może miejscami nieco "płytko" przedstawieni. Szczególnie podobało mi się spotkanie z rodziną Popielnych niosące w sobie nutkę niepokoju i czegoś jeszcze...
Także mnogość frakcji, które spotkają na swej drodze bohaterowie przypadła mi do gustu. Federacja, Szarzy, kanibale, bandyci, zwierzęta, Kombinat, Popielni a nawet nieco zgrani Komuniści czy Synowie Peruna i wiele innych tworzą barwne i ciekawe tło opowieści.
Także opisy zniszczonego Krakowa czy Nowej Huty (bo ze względu na swoją specyfikę jest ona traktowana trochę jak odrębny byt) są klimatyczne i pomagają we wczuciu się w historię.
"Dzielnica..." to książka klimatyczna i wciągająca nie pozbawiona co prawda wad (szczególnie jej początek), które jednak nie mogą przysłonić tego, że to niezwykle interesująca, barwna i mająca "drugie dno" fabularne postapokaliptyczna opowieść. Do tego jej niebywałą zaletą dla polskiego czytelnika jest to, że rozgrywa się na naszych terenach.
Warto po nią sięgnąć by poznać tą polską wizję postapokaliptycznej walki o przetrwanie.
Ocena Księgola 7,5/10
Ps: Już nie mogę się doczekać by porównać ją z klimatami postapokaliptycznej zniszczonej także przez broń atomową Warszawy

środa, 24 września 2014

Wywiad z Łukaszem Malinowskim autorem książki "Skald. Karmiciel kruków" i "Skald. Kowal Słów"



Mogę pokazać wikinga na wielbłądzie

Na początku sierpnia, nakładem Wydawnictwa Erica, ukazała się powieść "Kowal słów" Łukasza Malinowskiego, historyka i specjalisty od średniowiecznej Skandynawii. Bohater książki, Ainar Skald, znany jest już czytelnikom z wydanego w 2013 roku "Karmiciela kruków", lektury obowiązkowej dla wielbicieli wikińskich historii. Z autorem powieści o bezczelnym poecie i rębajle rozmawiamy między innymi o genezie miłości do Północy, zderzeniu kultur i ciężkim losie polskich humanistów.

Joanna Wasilewska: Z wykształcenia jesteś historykiem, w 2010 roku obroniłeś doktorat na UJ. Jak to się stało, że wybrałeś właśnie historię?

Łukasz Malinowski: Od dziecka byłem po prostu ciekawy świata. Interesowało mnie wszystko, co jest inne, obce, niecodzienne. Pasjonowały mnie opowieści – i te fikcyjne, i te z dziejów minionych. W ogólniaku te zainteresowania skupiły się wokół historii, choć i inne nauki mnie pociągały: zwłaszcza filologie, archeologia i filozofia. Z młodzieńczej pasji wyrosło więc moje zainteresowanie studiami historycznymi, które wówczas wydawały mi się najciekawsze.

JW: Dlaczego wikingowie?

Jest we mnie jakaś fascynacja dzikością, pierwotną, surową kulturą Północy. Inna mentalność, tajemnicza mitologia, bohaterskość rządząca wikińskim kodeksem etycznym.  Wszystko to rozbudziło moją ciekawość. Nie znaczy to wcale, że inne epoki, czy kraje nie są dla mnie interesujące. Po prostu w danej chwili zajmuję się wikingami i nie jest wykluczone, że za jakiś czas zajmę się czymś innym.

JW: Bohaterem Twoich książek jest czarujący Ainar Skald, osobnik wzbudzający szczery entuzjazm czytelników płci obojga i nie dam głowy, czy bardziej nie kochają go panie... Skąd go wytrzasnąłeś? Obudziłeś się pewnej nocy, rażony gromem natchnienia?

ŁM: Wiele słyszałem o gromie natchnienia, ale jeszcze we mnie nie uderzył. Natchnienie to stan złożony, który można osiągnąć poprzez stałe dokarmianie umysłu wiedzą lub nowymi bodźcami. Tak przynajmniej było ze mną. Ainar Skald dojrzewał we mnie przez kilka lat, ponieważ odnosił się do historycznych skaldów i herosów, jakim poświęciłem swój doktorat.

JW: No właśnie, od doktoratu do beletrystyki wiedzie ścieżka raczej kręta. Jak to się stało, że zamieniłeś naukowe opracowanie na powieść przygodową?

ŁM: Pisząc pracę naukową, studiując strukturę islandzkich sag i zagłębiając się we wczesnośredniowieczną mentalność, zapragnąłem napisać coś lżejszego, rzecz która będzie miała szansę dotrzeć do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko do garstki specjalistów. Postać Ainara oparłem więc na bohaterach skandynawskich sag, takich jak Egil Skallagrimsson, Grettir Asmundarson, Örvar Odd czy Viga-Glum. Oczywiście Ainar został przeze mnie uwspółcześniony, tak by był atrakcyjny dla współczesnego czytelnika, bo nie mogłem przecież kierować swojej opowieści do trzynastowiecznych Europejczyków.

JW: Ainara nazwałam "czarującym" nieco ironicznie. Daleko mu do typowych fantastycznych herosów, bezgrzesznych obrońców moralności.

ŁM: Może i daleko, ale postać tą kreowałem tak, by była bohaterem tyle tylko że nie wedle dzisiejszych prawideł, ale wczesnośredniowiecznej mentalności. Gdy dokładniej przyjrzymy się światu opisanemu w moim cyklu, to okaże się, że Ainar w tych realiach rzeczywiście jest herosem, który tylko niekiedy „grzeszy” i skręca w kierunku łotrostwa.

JW: Większość autorów fantastycznych debiutuje krótkimi formami, choćby i na łamach portali internetowych. Nie masz za sobą takich doświadczeń, prawda?

ŁM: Rzeczywiście. Karmiciel kruków to mój literacki debiut. W ogóle bardzo późno zacząłem pisać. Pierwsze literackie wprawki miałem na studiach magisterskich, później zajmowałem się głównie nauką i dopiero po zrobieniu doktoratu zacząłem poważniej myśleć o beletrystyce. Miało to swoje dobre i złe strony. Brakowało mi doświadczenia pisarskiego, za to bardzo dobrze wiedziałem co i jak chcę pisać.  Podciągnąłem się więc z rzemiosła (tutaj pomocne okazały się przygody z dziennikarstwem i publicystyką popularnonaukowa)  i od razu udało mi się zainteresować wydawcę książką. Wcześniej tylko bardzo okazjonalnie próbowałem sprzedać opowiadanie do prasy drukowanej, ale już na przykład nigdy nie wysłałem niczego do portali internetowych.

JW: Trudno było się przebić?

ŁM: Wysłałem pierwszego Skalda do kilku wydawnictw. Niektóre okazały zainteresowanie, ale też nie ma się co oszukiwać: o debiutanta nikt się w Polsce nie zabija. Dlatego gdy Erica położyła na stole konkretną ofertę, to się na nich zdecydowałem, zamiast czekać na ostateczną decyzję innych.

JW: Redaktorem Twoich książek jest Artur Szrejter, również pisarz, autor wielu opowiadań i książek popularnonaukowych o mitologii germańskiej. Obyło się bez walk o terytorium?

ŁM: To wielkie szczęście współpracować z redaktorem, który nie tylko doskonale zna się na swoim fachu, ale jeszcze jest dobrze zaznajomiony z tematyką moich książek. Artur bardzo mi pomaga, zwłaszcza w tym, że ciągle mnie temperuje i punktuje miejsca, w których bywam niezrozumiały dla czytelnika słabo orientującego się w skandynawskich klimatach. Innymi słowy dba, by moje powieści były bardziej dostępne dla ludzi i gani mnie za zbyt zawansowane odniesienia historyczno - kulturowe.

JW: Wielu czytelników zaskoczył panteon bóstw Ainara. Przeciętny czytelnik spodziewa się spotkać w książce o wikingach Thora i Lokiego <sic!>, a tu obco brzmiące nazwy... Co skłoniło Cię do odrzucenia dobrze utrwalonych imion-symboli?

ŁM: Moje podejście do tematyki nordyckich wierzeń wynikało z dwóch rzeczy. Po pierwsze było usprawiedliwione historycznie, bo w rzeczywistości nie istniał jeden wikiński system wierzeń i spójny panteon ówczesnych bóstw. We wczesnośredniowiecznej Skandynawii wykształcił się natomiast szereg systemów, różnie od siebie zależnych, które powiązane były z poszczególnymi rodami i regionami. I tak mieszkańcy danego fiordu mogli oddawać cześć innym bogom, niż ludzie z sąsiedniej doliny. A przecież jeśli mówimy o świecie wikingów, to musimy zdawać sobie sprawę, że dotyczył on 300 lat historii i wielu krajów takich jak Norwegia, Szwecja, Dania, Islandia, Grenlandia, Anglia, Irlandia czy Ruś. Wszędzie występowały różnice lokalne i jeszcze dodatkowo zmiany wynikające ze zderzeń kulturowych. Sami Skandynawowie bawili się w XIII i XIV wieku pogańskimi mitami i w sagach pokazywali zmienne oblicza starych bogów, ukrywając ich pod różnymi imionami. Po drugie zaś, stawiając na mało znane oblicze pogańskich wierzeń, chciałem by świat Ainara Skalda stał się oryginalny. Pragnąłem znaleźć sposób, by odróżnić się od całej rzeczy pisarzy zajmujących się wikingami. W ten sposób wkroczyłem też na drogę fantasy, bo o ile w sferze materialnej czy mentalnej starałem się zachować wierność historii, to w kwestii wierzeń i ludzkich wyobrażeń mocniej popuściłem wodzy fantazji.

JW: Wiem, ze niektórym czytelnikom pierwszego tomu nie podobały się fragmenty przedstawiające religię chrześcijańską (a właściwie mnichów, żeby dokładniej rzecz ująć) w niezbyt korzystnym świetle. Spodziewałeś się tego, że Ainar okaże się kontrowersyjny?

ŁM: Pisząc prozę historyczną odnoszę się do mentalności i wierzeń ludzi z opisywanego okresu czasu. W przypadku Skalda do X wieku. Zdarza mi się więc pisać o rzeczach trudnych, może i nieco kontrowersyjnych z dzisiejszego punktu widzenia. W ogóle bardzo fascynuje mnie religia i dziwię się, że pisarze fantastyczni tak rzadko po nią sięgają. To przecież nieodłączny element cywilizacji człowieka i lwia część światowej kultury dotyczy właśnie religii. Tym bardziej, gdy pisze się o X wieku, nie sposób odseparować się od ówczesnego systemu wierzeń, bo ten o wiele mocniej niż dziś był częścią życia codziennego i kształtował ludzką mentalność.

JW: W drugim tomie rzeczy potencjalnie obrazoburczych jakby mniej...

ŁM: Nigdy nie chciałem jednak, by Skald stał się cyklem o tematyce religijnej, jak chociażby seria Piekary. Karmiciel kruków był książką o namiętnościach oraz o zderzeniu pogańskiego „światopoglądu” z chrześcijańską moralnością. W Kowalu słów koncentruję się już na innych rzeczach, choć religia wciąż jest ważna dla moich bohaterów. Najnowsza powieść jest o szaleństwie i jego zmiennych obliczach, a to tylko pośrednio wiąże się z religią.

JW: Pierwszy Skald rozgrywał się na Północy, w drugim tomie Ainar zapuszcza się w nowe dla siebie tereny. Jeden z nowych bohaterów ma na imię Alosza - nie brzmi to wybitnie nordycko...

ŁM: Powieści o wikingach jest dużo, a niemal wszystkie rozgrywają się na Północy Europy. Ciężko tam znaleźć jakąś wolną „literacką działkę”, którą można by było zaorać piórem. Na szczęście wikingowie wyprawiali się w najdalsze zakątki znanego ówcześnie świata, dając mi szeroką swobodę w wyborze akcji dla moich powieści. Takie podejście jest trudne i rzadko wykorzystywane przez twórców; trzeba się bowiem zagłębić nie tylko w kulturę Skandynawii, ale i ludzi, którzy żyli na opisywanym obszarze. Ja jednak zawsze lubiłem zderzenia kulturowe i wydawało mi się ciekawym pomysłem, by opisać średniowieczne, niezwykle zróżnicowane społeczeństwa oczami skandynawskiego bohatera. Dlatego Ainar zjawia się w Norwegii, na Islandii, w Irlandii, na wschodzie Rusi, a w dalszej kolejności w Bizancjum i być może w Afryce Północnej. W moich książkach można natomiast odnaleźć (dotychczas) elementy kultury związane ze Skandynawami, Irlandczykami, Anglikami, Słowianami, Ugrofinami, Pieczyngami, Hazarami, tureckimi Oguzami, Burdasami, Bułgarami Nadwołżańskimi, Arabami, Persami i Afrykanami z imperium Wagadou. Dzięki takiemu podejściu mogę na przykład pokazać wikinga jadącego na wielbłądzie.

JW: Elementy fantastyczne z drugim tomie to zarazem elementy folklorystyczne? Bo rozumiem, że chłopek roztropek na misiu i człowiek z sokołem nie są dziećmi zgrzewki Harnasia...

ŁM: Pisząc o wschodzie Europy sięgnąłem po ruski folklor, po tradycję związaną z bylinami. To właśnie w tym klimacie został opisany Wesoły Ilja, czyli chłopiec z niedźwiedziem. Jego postać nawiązuje również do średniowiecznych kuglarzy, którzy tresurą zwierząt zabawiali gawiedź. Udawane „zapasy z niedźwiedziem” lub „taniec z niedźwiedziem” to popularne rozrywki średniowiecza. Ten wątek może się wydawać trochę zbyt lekki i bajkowy, w porównaniu do okrucieństw świata przedstawionego, ale zapewniam że i ten popularny ruski motyw został przeze mnie zreinterpretowany i wraz z upływem stron, staje się coraz bardziej mroczny i krwawy. Z kolei Haukrhedin, w którego głowie mieszka człowiek i jastrząb, to już bezpośrednie odwołanie do skandynawskich wierzeń o zmiennokształtnych hamramirach.

JW: Nieważne, czy w starciu z mnichami, czy przy absencji mnichów, konno, czy na wielbłądzie, Ainar wciąż pozostaje Skaldem i nie stroni od prezentowania swojej twórczości. Dużo czasu zajmuje Ci pisanie wikińskiej poezji?

ŁM: Konstruowanie skaldycznych strof jest trudne, zwłaszcza w języku polskim. Wikińska poezja opierała się głównie na rytmie, tworzonym przez aliterację, czyli powtarzanie tych samych liter w sylabach akcentowanych. Istniało kilka miar wierszowych, które dokładnie określały, jak ten rytm miał wyglądać (na przykład wers pierwszy i drugi miał być połączony wspólną aliteracją, a trzeci tworzyć osobną aliterację). Najpopularniejszym środkiem stylistycznym był natomiast kenning, czyli poetyckie omówienie. Bardzo wysilano się więc, by nie nazywać rzeczy po imieniu i na przykład zamiast „statek” mówili „morski ogier”, a zamiast „wojownik” - „drzewo z mieczem”.

JW: Jesteś dość częstym bywalcem konwentów, na których pojawiasz sie z różnymi prelekcjami. Czujesz się silnie związany z polskim fandomem?

ŁM: Czuję się związany z fantastyką, jako szeroko pojętym nurtem kulturowym. Do środowiska fantastycznego czuję sympatię, ale nie jestem z nim silnie związany, bo słabo je znam. Na konwenty zacząłem jeździć dopiero w 2013 roku, w związku z debiutem Karmiciela kruków. Od najmłodszych lat mojego życia, byłem natomiast związany z fantastyką jako czytelnik i widz.

JW: Premiera Kowala słów miała w trakcie Festiwalu Słowian i Wikingów w Wolinie. Jesteś członkiem jakiejś grupy rekonstrukcyjnej?

ŁM: Środowisko rekonstruktorów historycznych darzę od dawna ogromną sympatią, choć nigdy nie byłem jego częścią. Wszystko przez to, że wychowałem się w małej miejscowości, gdzie nie było żadnej wikińskiej drużyny rekonstrukcyjnej, a kiedy po ślubie przeprowadziłem się do Krakowa, nie miałem już czasu na zagłębianiu się w kolejne hobby. Wśród rekonstruktorów mam jednak wielu przyjaciół.

JW: I czytelników?

ŁM: Właśnie w trakcie ostatniego festiwalu w Wolinie, podeszła do mnie sympatyczna pani z informacją, że organizuje gry RPG osadzone w świecie Skalda. Było to dla mnie zaskakujące i bardzo miłe.

JW: Oprócz książek, piszesz również artykuły do kilku periodyków, ale, wiadomo, z pisania w Polsce wyżyć trudno. Planujesz dalszą karierę naukową?

ŁM: Jak na razie wszystko jest u mnie w stanie przejściowym. Staram się uprawiać historię na każdy możliwy sposób i łączyć pracę naukową z pisarstwem. Obecnie nie jestem jednak związany z żadnym uniwersytetem, choć ciągle mam nadzieję, że się to zmieni. Fakty są jednak takie, że w Polsce nikt nie ceni młodych humanistów, a władze najchętniej wymiotłyby ich za granice naszego państwa. Pisarze, filozofowie, historycy i filologowie są przecież temu społeczeństwu niepotrzebni. U nas liczą się tylko kasa i nowe technologie.

JW: Istnieje więc realne ryzyko, że pewnego dnia rzucisz Skalda z całym wikińskim dobrodziejstwem inwentarza, by zrobić kurs operatora wózka widłowego albo zgłębiać tajniki obróbki skrawaniem?

ŁM: Dla mnie brzmi to bardziej skomplikowanie, niż pisanie książek. Ale kto wie? Jeśli nie zdołam zainteresować swoją twórczością czytelników (na razie jestem dobrej myśli, nawet wywiady chcą ze mną robić), to będzie trzeba zwijać interes i się przekwalifikować. Ale porzućmy już może to czarnowidztwo. Ja ciągle mam nadzieję, że będzie dobrze.

JW: Nie ma wywiadu z pisarzem bez pytania o to, co czyta i ogląda, miejmy więc to już za sobą...

ŁM: Czytam rzeczy różne. Jako historyk przetrawiłem całą masę książek naukowych, ale nigdy też nie stroniłem od beletrystyki. Zaczytuję się w fantastyce, klasyce literatury i powieściach historycznych. Znam tylu znakomitych autorów, że nie sposób byłoby mi wybrać ulubionego. Pewnie byłby to ktoś z grona: Neil Gaiman, Neal Stephenson, China Mieville, George Martin, J. R. R. Tolkien, Andrzej Sapkowski. Lubię też książki Michaele Chabona, Charlesa Bukowskiego i Cormaca McCarthy’ego. Cenię również polskich autorów fantastycznych, na czele z Łukaszem Orbitowskim, Jarosławem Grzędowiczem i Robertem Wegnerem. Z filmami jest podobnie. Nie umiem wybrać. Zgodnie z tezą, że apoteozujemy swoją młodość, pewnie wybrałbym coś z ulubionych filmów z lat szkolnych: Obcy. Ósmy Pasażer Nostromo, Poszukiwacze Zaginionej Arki, Łowca Androidów, Czas Apokalipsy, Zagubiona Autostrada, Mechaniczna Pomarańcza, wszystkie filmy braci Coen. Wspomnę jeszcze o znakomitym hiszpańskim filmie Sekret jej oczu, który na długo utkwił mi w pamięci i z pewnością należy do grona ulubionych. Obecnie sięgam też po amerykańskie seriale, zwłaszcza te historyczne i dramatyczne.

JW: Drugi tom Kowala słów ukaże się jesienią, ale to nie koniec przygód Ainara, prawda? Poza tym masz w planach nie tylko beletrystykę.

ŁM: Książką niebeletrystyczną będzie wydanie mojego doktoratu Heros i łotr. Pogański wojownik w kulturze średniowiecznej Islandii które również ukaże się jesienią.  Poza tym piszę już kolejną powieść o Ainarze Skaldzie z akcją osadzoną w Bizancjum i na Wyspach Greckich. Będzie to opowieść o piratach, kibolach i dworskich intrygach.

JW: O kibolach?

ŁM: Bizantyjczycy z Konstantynopola byli rozkochani w wyścigach konnych zaprzęgów rozgrywanych w Hipodromie, a najzagorzalsi kibice organizowali się w demy. Było ich cztery (Czerwoni, Błękitni, Zieleni, Biali), a większość badaczy przyrównuje je właśnie do dzisiejszych grup kibicowskich. Zdarzało im się demolować miasto czy stać na czele powstań miejskiej biedoty, ale zazwyczaj sami organizowali zawody (każdy dem wystawiał swoje zaprzęgi, akrobatów, tancerzy itp.) i mieli własną „policję”, która pilnowała porządku w niektórych dzielnicach Konstantynopola.

JW: Pozostaje mi tylko podziękować za rozmowę i życzyć samych sukcesów.





 Wywiad pozyskany dzięki uprzejmości wydawcy serii "Skald" Wydawnictwa Erica.