niedziela, 28 września 2014

Dzielnica Obiecana - Paweł Majka

Witajcie,
jako, że jestem wielkim miłośnikiem klimatów postapokalpsy nie mogło na moim blogu zabraknąć recenzji pierwszej polskiej książki w uniwersum Metro 2033, którą jest "Dzielnica Obiecana" Pawła Majki.
Jednocześnie recenzja ta "otwiera" nieoficjalny korespondencyjny pojedynek pomiędzy warszawską i krakowską postapokaliptyczną wizją Polski. Dlaczego? Otóż tego samego dnia co "Dzielnica..." ukazała się książka "Kompleks 7215" Bartka Biedrzyckiego ukazującą z kolei wizję Warszawy i okolic po apokalipsie. Która z pozycji okaże się lepsza? Zobaczymy ale póki co wróćmy do postapokaliptycznego Krakowa.
Paweł Majka serwuje nam wizję Krakowa a konkretnie Nowej Huty, w której to ruinach i schronach ukrywają się niedobitki mieszkańców (i ich potomków), które przetrwały atomowy holokaust.
Poznajemy dwójkę młodych (a jakże) bohaterów opowieści może ostatnich aktorów na świecie, którzy w wyniku zdrady muszą opuścić w miarę bezpieczne życie w schronach i wyjść na powierzchnię. A czyha na nich wiele niebezpieczeństw. Mutanci, zdegenerowani kanibale, zmienione zwierzęta, bandyci a od Krakowa nadciąga jeszcze większe nienazwane niebezpieczeństwo. Gdzie udadzą się młodzi bohaterowie? Czy znajdą schronienie w mitycznym Kombinacie? A może zupełnie gdzie indziej? Kto okażę się wrogiem a kto przyjacielem? Tego wszystkiego i znacznie więcej dowiecie się z lektury owej pozycji.
Muszę przyznać, że początek tej historii wydał mi się nieco wtórny i niezbyt ciekawy. Pierwsze poczynania bohaterów i spotkanie z tajemniczym "Wesołym" nie wprowadzają niczego nowego. Ich dalsza wędrówka zaczyna być ciekawsza (i obfitująca w sporo spotkań i zwrotów akcji) ale wrażenie pewnej wtórności pozostaje. Znacznie ciekawsze wydaje się spojrzenie na ich wędrówkę i świat wokół od strony ścigającego ich niewielkiego patrolu żołnierzy. Z czasem jednak akcja zaczyna przyśpieszać a fabuła pogłębia się. Historia opowiedziana przez autora zaczyna wciągać na tyle, że czytelnik z trudnością odrywa się od lektury. Spisek, podwójne dno wielu spraw, polityka, różne drogi prowadzące do przetrwania przeplatają się z nieznanym zagrożeniem, które mimo paranormalnego posmaku nieźle wpisuje się w całość opowieści i nie powoduje dysonansu u czytającego.
Bohaterowie zarówno pierwszo jak i drugoplanowi są interesujący choć może miejscami nieco "płytko" przedstawieni. Szczególnie podobało mi się spotkanie z rodziną Popielnych niosące w sobie nutkę niepokoju i czegoś jeszcze...
Także mnogość frakcji, które spotkają na swej drodze bohaterowie przypadła mi do gustu. Federacja, Szarzy, kanibale, bandyci, zwierzęta, Kombinat, Popielni a nawet nieco zgrani Komuniści czy Synowie Peruna i wiele innych tworzą barwne i ciekawe tło opowieści.
Także opisy zniszczonego Krakowa czy Nowej Huty (bo ze względu na swoją specyfikę jest ona traktowana trochę jak odrębny byt) są klimatyczne i pomagają we wczuciu się w historię.
"Dzielnica..." to książka klimatyczna i wciągająca nie pozbawiona co prawda wad (szczególnie jej początek), które jednak nie mogą przysłonić tego, że to niezwykle interesująca, barwna i mająca "drugie dno" fabularne postapokaliptyczna opowieść. Do tego jej niebywałą zaletą dla polskiego czytelnika jest to, że rozgrywa się na naszych terenach.
Warto po nią sięgnąć by poznać tą polską wizję postapokaliptycznej walki o przetrwanie.
Ocena Księgola 7,5/10
Ps: Już nie mogę się doczekać by porównać ją z klimatami postapokaliptycznej zniszczonej także przez broń atomową Warszawy

środa, 24 września 2014

Wywiad z Łukaszem Malinowskim autorem książki "Skald. Karmiciel kruków" i "Skald. Kowal Słów"



Mogę pokazać wikinga na wielbłądzie

Na początku sierpnia, nakładem Wydawnictwa Erica, ukazała się powieść "Kowal słów" Łukasza Malinowskiego, historyka i specjalisty od średniowiecznej Skandynawii. Bohater książki, Ainar Skald, znany jest już czytelnikom z wydanego w 2013 roku "Karmiciela kruków", lektury obowiązkowej dla wielbicieli wikińskich historii. Z autorem powieści o bezczelnym poecie i rębajle rozmawiamy między innymi o genezie miłości do Północy, zderzeniu kultur i ciężkim losie polskich humanistów.

Joanna Wasilewska: Z wykształcenia jesteś historykiem, w 2010 roku obroniłeś doktorat na UJ. Jak to się stało, że wybrałeś właśnie historię?

Łukasz Malinowski: Od dziecka byłem po prostu ciekawy świata. Interesowało mnie wszystko, co jest inne, obce, niecodzienne. Pasjonowały mnie opowieści – i te fikcyjne, i te z dziejów minionych. W ogólniaku te zainteresowania skupiły się wokół historii, choć i inne nauki mnie pociągały: zwłaszcza filologie, archeologia i filozofia. Z młodzieńczej pasji wyrosło więc moje zainteresowanie studiami historycznymi, które wówczas wydawały mi się najciekawsze.

JW: Dlaczego wikingowie?

Jest we mnie jakaś fascynacja dzikością, pierwotną, surową kulturą Północy. Inna mentalność, tajemnicza mitologia, bohaterskość rządząca wikińskim kodeksem etycznym.  Wszystko to rozbudziło moją ciekawość. Nie znaczy to wcale, że inne epoki, czy kraje nie są dla mnie interesujące. Po prostu w danej chwili zajmuję się wikingami i nie jest wykluczone, że za jakiś czas zajmę się czymś innym.

JW: Bohaterem Twoich książek jest czarujący Ainar Skald, osobnik wzbudzający szczery entuzjazm czytelników płci obojga i nie dam głowy, czy bardziej nie kochają go panie... Skąd go wytrzasnąłeś? Obudziłeś się pewnej nocy, rażony gromem natchnienia?

ŁM: Wiele słyszałem o gromie natchnienia, ale jeszcze we mnie nie uderzył. Natchnienie to stan złożony, który można osiągnąć poprzez stałe dokarmianie umysłu wiedzą lub nowymi bodźcami. Tak przynajmniej było ze mną. Ainar Skald dojrzewał we mnie przez kilka lat, ponieważ odnosił się do historycznych skaldów i herosów, jakim poświęciłem swój doktorat.

JW: No właśnie, od doktoratu do beletrystyki wiedzie ścieżka raczej kręta. Jak to się stało, że zamieniłeś naukowe opracowanie na powieść przygodową?

ŁM: Pisząc pracę naukową, studiując strukturę islandzkich sag i zagłębiając się we wczesnośredniowieczną mentalność, zapragnąłem napisać coś lżejszego, rzecz która będzie miała szansę dotrzeć do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko do garstki specjalistów. Postać Ainara oparłem więc na bohaterach skandynawskich sag, takich jak Egil Skallagrimsson, Grettir Asmundarson, Örvar Odd czy Viga-Glum. Oczywiście Ainar został przeze mnie uwspółcześniony, tak by był atrakcyjny dla współczesnego czytelnika, bo nie mogłem przecież kierować swojej opowieści do trzynastowiecznych Europejczyków.

JW: Ainara nazwałam "czarującym" nieco ironicznie. Daleko mu do typowych fantastycznych herosów, bezgrzesznych obrońców moralności.

ŁM: Może i daleko, ale postać tą kreowałem tak, by była bohaterem tyle tylko że nie wedle dzisiejszych prawideł, ale wczesnośredniowiecznej mentalności. Gdy dokładniej przyjrzymy się światu opisanemu w moim cyklu, to okaże się, że Ainar w tych realiach rzeczywiście jest herosem, który tylko niekiedy „grzeszy” i skręca w kierunku łotrostwa.

JW: Większość autorów fantastycznych debiutuje krótkimi formami, choćby i na łamach portali internetowych. Nie masz za sobą takich doświadczeń, prawda?

ŁM: Rzeczywiście. Karmiciel kruków to mój literacki debiut. W ogóle bardzo późno zacząłem pisać. Pierwsze literackie wprawki miałem na studiach magisterskich, później zajmowałem się głównie nauką i dopiero po zrobieniu doktoratu zacząłem poważniej myśleć o beletrystyce. Miało to swoje dobre i złe strony. Brakowało mi doświadczenia pisarskiego, za to bardzo dobrze wiedziałem co i jak chcę pisać.  Podciągnąłem się więc z rzemiosła (tutaj pomocne okazały się przygody z dziennikarstwem i publicystyką popularnonaukowa)  i od razu udało mi się zainteresować wydawcę książką. Wcześniej tylko bardzo okazjonalnie próbowałem sprzedać opowiadanie do prasy drukowanej, ale już na przykład nigdy nie wysłałem niczego do portali internetowych.

JW: Trudno było się przebić?

ŁM: Wysłałem pierwszego Skalda do kilku wydawnictw. Niektóre okazały zainteresowanie, ale też nie ma się co oszukiwać: o debiutanta nikt się w Polsce nie zabija. Dlatego gdy Erica położyła na stole konkretną ofertę, to się na nich zdecydowałem, zamiast czekać na ostateczną decyzję innych.

JW: Redaktorem Twoich książek jest Artur Szrejter, również pisarz, autor wielu opowiadań i książek popularnonaukowych o mitologii germańskiej. Obyło się bez walk o terytorium?

ŁM: To wielkie szczęście współpracować z redaktorem, który nie tylko doskonale zna się na swoim fachu, ale jeszcze jest dobrze zaznajomiony z tematyką moich książek. Artur bardzo mi pomaga, zwłaszcza w tym, że ciągle mnie temperuje i punktuje miejsca, w których bywam niezrozumiały dla czytelnika słabo orientującego się w skandynawskich klimatach. Innymi słowy dba, by moje powieści były bardziej dostępne dla ludzi i gani mnie za zbyt zawansowane odniesienia historyczno - kulturowe.

JW: Wielu czytelników zaskoczył panteon bóstw Ainara. Przeciętny czytelnik spodziewa się spotkać w książce o wikingach Thora i Lokiego <sic!>, a tu obco brzmiące nazwy... Co skłoniło Cię do odrzucenia dobrze utrwalonych imion-symboli?

ŁM: Moje podejście do tematyki nordyckich wierzeń wynikało z dwóch rzeczy. Po pierwsze było usprawiedliwione historycznie, bo w rzeczywistości nie istniał jeden wikiński system wierzeń i spójny panteon ówczesnych bóstw. We wczesnośredniowiecznej Skandynawii wykształcił się natomiast szereg systemów, różnie od siebie zależnych, które powiązane były z poszczególnymi rodami i regionami. I tak mieszkańcy danego fiordu mogli oddawać cześć innym bogom, niż ludzie z sąsiedniej doliny. A przecież jeśli mówimy o świecie wikingów, to musimy zdawać sobie sprawę, że dotyczył on 300 lat historii i wielu krajów takich jak Norwegia, Szwecja, Dania, Islandia, Grenlandia, Anglia, Irlandia czy Ruś. Wszędzie występowały różnice lokalne i jeszcze dodatkowo zmiany wynikające ze zderzeń kulturowych. Sami Skandynawowie bawili się w XIII i XIV wieku pogańskimi mitami i w sagach pokazywali zmienne oblicza starych bogów, ukrywając ich pod różnymi imionami. Po drugie zaś, stawiając na mało znane oblicze pogańskich wierzeń, chciałem by świat Ainara Skalda stał się oryginalny. Pragnąłem znaleźć sposób, by odróżnić się od całej rzeczy pisarzy zajmujących się wikingami. W ten sposób wkroczyłem też na drogę fantasy, bo o ile w sferze materialnej czy mentalnej starałem się zachować wierność historii, to w kwestii wierzeń i ludzkich wyobrażeń mocniej popuściłem wodzy fantazji.

JW: Wiem, ze niektórym czytelnikom pierwszego tomu nie podobały się fragmenty przedstawiające religię chrześcijańską (a właściwie mnichów, żeby dokładniej rzecz ująć) w niezbyt korzystnym świetle. Spodziewałeś się tego, że Ainar okaże się kontrowersyjny?

ŁM: Pisząc prozę historyczną odnoszę się do mentalności i wierzeń ludzi z opisywanego okresu czasu. W przypadku Skalda do X wieku. Zdarza mi się więc pisać o rzeczach trudnych, może i nieco kontrowersyjnych z dzisiejszego punktu widzenia. W ogóle bardzo fascynuje mnie religia i dziwię się, że pisarze fantastyczni tak rzadko po nią sięgają. To przecież nieodłączny element cywilizacji człowieka i lwia część światowej kultury dotyczy właśnie religii. Tym bardziej, gdy pisze się o X wieku, nie sposób odseparować się od ówczesnego systemu wierzeń, bo ten o wiele mocniej niż dziś był częścią życia codziennego i kształtował ludzką mentalność.

JW: W drugim tomie rzeczy potencjalnie obrazoburczych jakby mniej...

ŁM: Nigdy nie chciałem jednak, by Skald stał się cyklem o tematyce religijnej, jak chociażby seria Piekary. Karmiciel kruków był książką o namiętnościach oraz o zderzeniu pogańskiego „światopoglądu” z chrześcijańską moralnością. W Kowalu słów koncentruję się już na innych rzeczach, choć religia wciąż jest ważna dla moich bohaterów. Najnowsza powieść jest o szaleństwie i jego zmiennych obliczach, a to tylko pośrednio wiąże się z religią.

JW: Pierwszy Skald rozgrywał się na Północy, w drugim tomie Ainar zapuszcza się w nowe dla siebie tereny. Jeden z nowych bohaterów ma na imię Alosza - nie brzmi to wybitnie nordycko...

ŁM: Powieści o wikingach jest dużo, a niemal wszystkie rozgrywają się na Północy Europy. Ciężko tam znaleźć jakąś wolną „literacką działkę”, którą można by było zaorać piórem. Na szczęście wikingowie wyprawiali się w najdalsze zakątki znanego ówcześnie świata, dając mi szeroką swobodę w wyborze akcji dla moich powieści. Takie podejście jest trudne i rzadko wykorzystywane przez twórców; trzeba się bowiem zagłębić nie tylko w kulturę Skandynawii, ale i ludzi, którzy żyli na opisywanym obszarze. Ja jednak zawsze lubiłem zderzenia kulturowe i wydawało mi się ciekawym pomysłem, by opisać średniowieczne, niezwykle zróżnicowane społeczeństwa oczami skandynawskiego bohatera. Dlatego Ainar zjawia się w Norwegii, na Islandii, w Irlandii, na wschodzie Rusi, a w dalszej kolejności w Bizancjum i być może w Afryce Północnej. W moich książkach można natomiast odnaleźć (dotychczas) elementy kultury związane ze Skandynawami, Irlandczykami, Anglikami, Słowianami, Ugrofinami, Pieczyngami, Hazarami, tureckimi Oguzami, Burdasami, Bułgarami Nadwołżańskimi, Arabami, Persami i Afrykanami z imperium Wagadou. Dzięki takiemu podejściu mogę na przykład pokazać wikinga jadącego na wielbłądzie.

JW: Elementy fantastyczne z drugim tomie to zarazem elementy folklorystyczne? Bo rozumiem, że chłopek roztropek na misiu i człowiek z sokołem nie są dziećmi zgrzewki Harnasia...

ŁM: Pisząc o wschodzie Europy sięgnąłem po ruski folklor, po tradycję związaną z bylinami. To właśnie w tym klimacie został opisany Wesoły Ilja, czyli chłopiec z niedźwiedziem. Jego postać nawiązuje również do średniowiecznych kuglarzy, którzy tresurą zwierząt zabawiali gawiedź. Udawane „zapasy z niedźwiedziem” lub „taniec z niedźwiedziem” to popularne rozrywki średniowiecza. Ten wątek może się wydawać trochę zbyt lekki i bajkowy, w porównaniu do okrucieństw świata przedstawionego, ale zapewniam że i ten popularny ruski motyw został przeze mnie zreinterpretowany i wraz z upływem stron, staje się coraz bardziej mroczny i krwawy. Z kolei Haukrhedin, w którego głowie mieszka człowiek i jastrząb, to już bezpośrednie odwołanie do skandynawskich wierzeń o zmiennokształtnych hamramirach.

JW: Nieważne, czy w starciu z mnichami, czy przy absencji mnichów, konno, czy na wielbłądzie, Ainar wciąż pozostaje Skaldem i nie stroni od prezentowania swojej twórczości. Dużo czasu zajmuje Ci pisanie wikińskiej poezji?

ŁM: Konstruowanie skaldycznych strof jest trudne, zwłaszcza w języku polskim. Wikińska poezja opierała się głównie na rytmie, tworzonym przez aliterację, czyli powtarzanie tych samych liter w sylabach akcentowanych. Istniało kilka miar wierszowych, które dokładnie określały, jak ten rytm miał wyglądać (na przykład wers pierwszy i drugi miał być połączony wspólną aliteracją, a trzeci tworzyć osobną aliterację). Najpopularniejszym środkiem stylistycznym był natomiast kenning, czyli poetyckie omówienie. Bardzo wysilano się więc, by nie nazywać rzeczy po imieniu i na przykład zamiast „statek” mówili „morski ogier”, a zamiast „wojownik” - „drzewo z mieczem”.

JW: Jesteś dość częstym bywalcem konwentów, na których pojawiasz sie z różnymi prelekcjami. Czujesz się silnie związany z polskim fandomem?

ŁM: Czuję się związany z fantastyką, jako szeroko pojętym nurtem kulturowym. Do środowiska fantastycznego czuję sympatię, ale nie jestem z nim silnie związany, bo słabo je znam. Na konwenty zacząłem jeździć dopiero w 2013 roku, w związku z debiutem Karmiciela kruków. Od najmłodszych lat mojego życia, byłem natomiast związany z fantastyką jako czytelnik i widz.

JW: Premiera Kowala słów miała w trakcie Festiwalu Słowian i Wikingów w Wolinie. Jesteś członkiem jakiejś grupy rekonstrukcyjnej?

ŁM: Środowisko rekonstruktorów historycznych darzę od dawna ogromną sympatią, choć nigdy nie byłem jego częścią. Wszystko przez to, że wychowałem się w małej miejscowości, gdzie nie było żadnej wikińskiej drużyny rekonstrukcyjnej, a kiedy po ślubie przeprowadziłem się do Krakowa, nie miałem już czasu na zagłębianiu się w kolejne hobby. Wśród rekonstruktorów mam jednak wielu przyjaciół.

JW: I czytelników?

ŁM: Właśnie w trakcie ostatniego festiwalu w Wolinie, podeszła do mnie sympatyczna pani z informacją, że organizuje gry RPG osadzone w świecie Skalda. Było to dla mnie zaskakujące i bardzo miłe.

JW: Oprócz książek, piszesz również artykuły do kilku periodyków, ale, wiadomo, z pisania w Polsce wyżyć trudno. Planujesz dalszą karierę naukową?

ŁM: Jak na razie wszystko jest u mnie w stanie przejściowym. Staram się uprawiać historię na każdy możliwy sposób i łączyć pracę naukową z pisarstwem. Obecnie nie jestem jednak związany z żadnym uniwersytetem, choć ciągle mam nadzieję, że się to zmieni. Fakty są jednak takie, że w Polsce nikt nie ceni młodych humanistów, a władze najchętniej wymiotłyby ich za granice naszego państwa. Pisarze, filozofowie, historycy i filologowie są przecież temu społeczeństwu niepotrzebni. U nas liczą się tylko kasa i nowe technologie.

JW: Istnieje więc realne ryzyko, że pewnego dnia rzucisz Skalda z całym wikińskim dobrodziejstwem inwentarza, by zrobić kurs operatora wózka widłowego albo zgłębiać tajniki obróbki skrawaniem?

ŁM: Dla mnie brzmi to bardziej skomplikowanie, niż pisanie książek. Ale kto wie? Jeśli nie zdołam zainteresować swoją twórczością czytelników (na razie jestem dobrej myśli, nawet wywiady chcą ze mną robić), to będzie trzeba zwijać interes i się przekwalifikować. Ale porzućmy już może to czarnowidztwo. Ja ciągle mam nadzieję, że będzie dobrze.

JW: Nie ma wywiadu z pisarzem bez pytania o to, co czyta i ogląda, miejmy więc to już za sobą...

ŁM: Czytam rzeczy różne. Jako historyk przetrawiłem całą masę książek naukowych, ale nigdy też nie stroniłem od beletrystyki. Zaczytuję się w fantastyce, klasyce literatury i powieściach historycznych. Znam tylu znakomitych autorów, że nie sposób byłoby mi wybrać ulubionego. Pewnie byłby to ktoś z grona: Neil Gaiman, Neal Stephenson, China Mieville, George Martin, J. R. R. Tolkien, Andrzej Sapkowski. Lubię też książki Michaele Chabona, Charlesa Bukowskiego i Cormaca McCarthy’ego. Cenię również polskich autorów fantastycznych, na czele z Łukaszem Orbitowskim, Jarosławem Grzędowiczem i Robertem Wegnerem. Z filmami jest podobnie. Nie umiem wybrać. Zgodnie z tezą, że apoteozujemy swoją młodość, pewnie wybrałbym coś z ulubionych filmów z lat szkolnych: Obcy. Ósmy Pasażer Nostromo, Poszukiwacze Zaginionej Arki, Łowca Androidów, Czas Apokalipsy, Zagubiona Autostrada, Mechaniczna Pomarańcza, wszystkie filmy braci Coen. Wspomnę jeszcze o znakomitym hiszpańskim filmie Sekret jej oczu, który na długo utkwił mi w pamięci i z pewnością należy do grona ulubionych. Obecnie sięgam też po amerykańskie seriale, zwłaszcza te historyczne i dramatyczne.

JW: Drugi tom Kowala słów ukaże się jesienią, ale to nie koniec przygód Ainara, prawda? Poza tym masz w planach nie tylko beletrystykę.

ŁM: Książką niebeletrystyczną będzie wydanie mojego doktoratu Heros i łotr. Pogański wojownik w kulturze średniowiecznej Islandii które również ukaże się jesienią.  Poza tym piszę już kolejną powieść o Ainarze Skaldzie z akcją osadzoną w Bizancjum i na Wyspach Greckich. Będzie to opowieść o piratach, kibolach i dworskich intrygach.

JW: O kibolach?

ŁM: Bizantyjczycy z Konstantynopola byli rozkochani w wyścigach konnych zaprzęgów rozgrywanych w Hipodromie, a najzagorzalsi kibice organizowali się w demy. Było ich cztery (Czerwoni, Błękitni, Zieleni, Biali), a większość badaczy przyrównuje je właśnie do dzisiejszych grup kibicowskich. Zdarzało im się demolować miasto czy stać na czele powstań miejskiej biedoty, ale zazwyczaj sami organizowali zawody (każdy dem wystawiał swoje zaprzęgi, akrobatów, tancerzy itp.) i mieli własną „policję”, która pilnowała porządku w niektórych dzielnicach Konstantynopola.

JW: Pozostaje mi tylko podziękować za rozmowę i życzyć samych sukcesów.





 Wywiad pozyskany dzięki uprzejmości wydawcy serii "Skald" Wydawnictwa Erica.




niedziela, 21 września 2014

Synowie Anarchii "Sons of Anarchy" już w październiku

Witajcie,
dziś chciałem przekazać Wam informację, która bardzo mnie ucieszyła.
Otóż 4 października br. będzie miał premierę komiksowy album "Sons of Anarchy" opowiadający historię znanego z serialu telewizyjnego klubu motocyklowego "Synów Anarchii" i jego członków.
Jestem wielkim miłośnikiem tej serialowej opowieści więc możliwość poznania dodatkowego wątku z "Synami..." dziejącego się równolegle z historią przedstawioną w serialu to dla mnie (i nie tylko dla mnie) wielka gratka. Jeśli album będzie trzymał klimat znany z serialu to możemy spodziewać się dużej dawki akcji, brutalnej przemocy, kryminalnego półświatka, trudnych wyborów moralnych ale także opowieści o miłości, braterstwie i nadziei.
Serial"Sons of Anarchy" to według mnie jedna z najlepszych produkcji serialowych z jakimi mamy okazję obcować w dzisiejszych czasach. "Synowie...", "Breaking Bad", "House of Cards" czy może w nieco mniejszym stopniu "Walking Dead" to niesamowite, wciągające i emocjonalne historie. Mam nadzieję, że to wszystko znajdziemy także na kartach wspomnianego komiksu. Jeśli tak w istocie będzie będę w pełni zadowolony.
Póki co pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość i czekać bo zapowiada się, że jest na co...

piątek, 19 września 2014

Księgol niepokorny... - zapowiedź

Witajcie,
tym krótkim wpisem zapowiadam recenzję książki, którą dostałem na dniach od wydawnictwa ZYSK I SK-A a zatytułowanej "Afery czasów Donalda Tuska". Spodziewajcie się już niebawem soczystej (mam nadzieję) recenzji tej niezwykle ciekawie zapowiadającej się pozycji.
Recenzji z dedykacją dla poprzedniego premiera... ;)
Będzie to także początek mam nadzieję dłuższej serii zatytułowanej "Księgol niepokorny...", w której to pod "lupę" wezmę pozycje niepokorne a może nawet kontrowersyjne dotyczące polityki, społeczeństwa i mediów.
Szykujcie się zatem bo..."nadciaga jesień" a wraz z nią "Księgol niepokorny..." i jego lektury :)

wtorek, 16 września 2014

Wakacyjny Konkurs Księgola - wyniki

Witajcie,
mam dziś wielką przyjemność ogłosić zwycięzców Wielkiego Wakacyjnego Konkursu Księgola.
Wybór był niezwykle trudny tak ze względu na mnogość zgłoszonych propozycji jak i ich wysoki oraz wyrównany poziom. Mimo wszystko udało się wyselekcjonować czwórkę szczęśliwców.
A zostali nimi.. bam bam bam bam...:

miejsce I - Paulina Ł. za brawurowe polecenie książki "Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero"

miejsce II - Dominika B. za wybór frapującej "PS. Kocham Cię"

miejsce III - Ewa P. za "Gringo wśród dzikich plemion"

Wyróżnienie Andrzej O.  za najbardziej nietypową wakacyjną lekturę czyli "Granice nauki"

Wszystkim laureatom gratuluję poszły do Was e-maile ze szczegółowymi informacjami co do odbioru nagród itp. sprawami organizacyjnymi.
Wszystkim uczestnikom konkursu bardzo dziękuję za udział (zniżki na zakupy na Woblink.com trafiły/lub trafią do Was niebawem na adresy e-mail podane w zgłoszeniach, kody rabatowe są ważne do 31 października 2014) i zachęcam do śledzenia bloga. Już niebawem kolejne mam nadzieję niemniej interesujące konkursy a ponadto jak zwykle regularne recenzje nowości, interesujące zapowiedzi i inne wieści z literackiego świata.
Na zakończenie chciałbym podziękować wszystkim sponsorom nagród a więc:


http://jaworskadesign.pl/   Grafika reklamowa i użytkowa










http://www.wsqn.pl/
http://woblink.com/
















http://www.zysk.com.pl/pl/

niedziela, 14 września 2014

Susza - Graham Masterton

Witajcie,
dziś mam dla Was kilka spostrzeżeń po lekturze gorącej jak pustynny piach książki znanego pisarza Grahama Mastertona "Susza". Jest to opowieść wpisująca się w postapokaliptyczną trylogię tego autora w skład, której wchodzą jeszcze fenomenalny według mnie "Głód" (który przez wielu nieuważnych czytelników poszukujących taniej i łatwej rozrywki jest oceniany niezbyt wysoko) oraz Plaga/Zaraza.
"Susza" jak łatwo przewidzieć opowiada historię katastrofalnej suszy dotykającej Stany Zjednoczone (tu mamy obraz Kalifornii okolic San Bernardino) i jej wpływ na społeczność. To książka, w której katastrofalne zjawisko pogodowe staje się pretekstem do pokazania ciemnej strony ludzkiej natury, którą tak łatwo obudzić. Bohaterem głównym opowieści jest pracownik socjalny Martin, były żołnierz marines starający się pomóc powierzonym swojej opiece ludziom, który zadrze z najpotężniejszymi i najbardziej bezwzględnymi by ratować swego oskarżonego o zabójstwo i gwałt syna.
Historia ta generalnie stoi na całkiem niezłym poziomie, znajdziemy tu sporo szybkiej akcji, wątek romansowy, przyjaźń, seks itd. Nie to jednak stanowi o mocy książek Mastertona z cyklu postapokaliptycznego. Siłą tej pozycji (jak i "Głodu") jest wplecione w fabułę i przez to łatwo przyswajalne studium ludzkiej natury. Ukazanie rządzącej nami magii bogactwa, potęgi i władzy, dla których człowiek jest gotów popełniać najgorsze zbrodnie i poświęcać dziesiątki, setki i tysiące istnień ludzkich. To zejście "w głąb" ludzkiej duszy i ukazanie jak cienka jest warstwa cywilizacji i kultury w człowieku, jak łatwo ją utracić i jak przerażające jest to co się pod nią ukrywa. Przemoc, nienawiść, pycha, pożądanie, zdrada czy strach to wszystko kształtuje postępowanie postaci dramatu a jednocześnie czyni je tym prawdziwszymi.
Istotne jest także pokazane jak szybko i łatwo upada społeczność gdy coś zakłóci choć jeden element podstawowy. Jak szybko można utracić kontrolę i zastać zgliszcza gdy tak ceniona przez wielu cywilizacja zostanie choćby zachwiana. Z książki Mastertona płynie głęboka nauka tak o człowieku jako jednostce jak i społeczeństwie czy systemie sprawowania władzy. I to jest niesamowitą siłą tej pozycji.
Nie jest to książka miła, łatwa i przyjemna. Jest trudna, brutalna ale przy tym niesamowicie wciągająca.
Czy ją polecam? Oczywiście, że tak. Każdemu powyżej 18 roku życia a w szczególności idealistycznym piewcom siły demokracji i potęgi cywilizacji. Ku przestrodze i nauce...
Ocena Księgola 9/10

poniedziałek, 8 września 2014

Wirus- Guillermo del Toro, Chuck Hogan

Witajcie,
dziś chciałbym przedstawić Wam książkę "Wirus" autorstwa Chucka Hogana i reżysera Guillermo del Toro zdobywcę Oskara za niepokojący "Labirynt Fauna". "Wirus" to pierwszy tom dłuższego cyklu zaserwowanego nam przez ten pisarski duet. Jest to książka będąca interesującym połączeniem thrillera medycznego, opowieści grozy i klimatu postapokalipsy. To opowieść o tym, że wampiry istnieją i po wiekach ukrywania się w ciemnościach objawią się światu w nowy, wstrząsający i zabójczy sposób. To opowieść o przedwiecznym wirusie zmieniającym ludzi w potwory łaknące krwi. To w końcu historia pary wirusologów, latynoskiego cwaniaczka i tajemniczego żydowskiego profesora, którzy stają do nierównego pojedynku, którego wynik z góry wydaje się przesądzony.
Nie mam zamiaru powiedzieć nic więcej o fabule by nie psuć Wam przyjemności z jej odkrywania. A jest co odkrywać. Historia opowiedziana przez duet autorów wciąga od pierwszej strony i choć spodziewamy się wampirów omija meandry sztampowości i wtórności. Klimat grozy i strachu wylewa się z każdej strony najpierw czekamy na nieuniknione a potem... potem jest tylko gorzej (to znaczy gorzej dla ludzkości ale wybornie dla konstrukcji opowieści). Przemyślana fabuła, mroczny klimat zagrożenia oraz strachu i sensowna konstrukcja to duże zalety tej pozycji. Ale nie jedyne...
Także bohaterowie są mocną stroną tej opowieści. To ludzie z krwi i kości nie pozbawieni problemów, obciążeni życiowymi błędami a przez to znacznie bliżsi czytelnikowi. Nie są papierowymi wydmuszkami i doskonale wpisują się w tło opowieści.
Także inne postacie (w tym antagonistów głównych bohaterów czy to wampirów czy ludzi) są stworzone zgrabnie i plastycznie.
Opisy miejsc i zdarzeń są przekonujące i działają na wyobraźnię. Nie są jednak przesadnie "rozbuchane" i nie dominują nad całością opowieści.
Reasumując "Wirus" to jedna z "najsmakowitszych" powieści grozy jakie ostatnio czytałem. A dodatek thrillera medycznego i tak lubianej przeze mnie postapokalipsy jeszcze podnosi jej atrakcyjność w moich oczach. Tą książkę naprawdę warto przeczytać i grzechem byłoby przejść obok niej obojętnie.
Zachęcam Was więc do jej lektury i szczerze polecam.
Ocena Księgola 8,5/10

 Książkę do recenzji otrzymałem dzięki uprzejmości jej wydawcy Wydawnictwa ZYSK i SK-A za co serdecznie dziękuję. http://www.zysk.com.pl/pl/

piątek, 5 września 2014

Ogólnopolska trasa Rafała Ziemkiewicza

Witajcie,
dziś chciałem podzielić się z Wam informacją o bardzo interesującej akcji jaką będzie 3-miesięczna trasa po całej Polsce znanego pisarza fantasy i publicysty polityczno-społecznego  Rafała A. Ziemkiewicza. Autor takich pozycji fantastycznych jak fenomenalny "Pieprzony los kataryniarza" czy "Walc Stulecia" jak i niemniej ciekawych polityczno-społecznych "Polactwa", "Michnikowszczyzny. Zapis choroby", "Myśli nowoczesnego endeka" czy ostatniej "Jakie piękne samobójstwo" wyrusza w 3 miesięczny objazd po kraju nie tylko po to by promować swą ostatnią książkę ale także po to by podjąć dyskusję ze swymi czytelnikami. Otwiera w ten sposób debatę na temat fundamentalnych pytań dotyczących historii i władzy. Będzie również okazja zadać pytania autorowi oraz uzyskać podpis na książkach.
Poniżej znajdziecie szczegółowy plan trasy:

WRZESIEŃ

3-4.09 – Łazy
8.09 – Ostrów Wlkp.
9.09 – Kępno
10.09 – Wrocław
11.09 – Zielona Góra
16.09 – Częstochowa
19.09 – Łódź
23.09 – Olsztyn
24.09 – Białystok
29.09 – Poznań
30.09 – Barlinek
30.09 – Gorzów Wlkp.

PAŹDZIERNIK

1.10 – Stargard Szczeciński
1.10 – Szczecin
2.10 – Koszalin
6.10 – Rzeszów
7.10 – Tarnów
8.10 – Gorlice
9.10 – Kraków
14.10 – Kielce
15.10 – Warszawa
16.10 – Tłuszcz
17.10 – Łomża, Radio Nadzieja
19.10 – Garwolin
21.10 – Warszawa
22.10 – Lublin
23.10 – Łęczna
25.10 – Targi Książki w Krakowie
28.10 – Zduńska Wola
29.10 – Łódź

LISTOPAD

4.11 – Wrocław
5.11 – Poznań
6.11 – Gdańsk
10.11 – Bochnia
12.11 – Kraków
13.11 – Katowice
14.11 – Brzeg
18.11 – Siedlce
19.11 – Toruń
23.11 – Głogów
25.11 – Gliwice
26.11 – Warszawa
27.11 – Gdańsk
29.10 – Targi Historyczne Warszawa

GRUDZIEŃ

2.12 – Kraków

Zapowiada się niezwykle interesująca okazja by spotkać tego inteligentnego i błyskotliwego publicystę, który bez względu na zapatrywania na jego temat zasługuje na szacunek i wysłuchanie gdyż niewątpliwie stanowi on jednego z przedstawicieli "ekstraklasy" publicystyki politycznej i społecznej w naszym kraju. Co więcej ilość miejsc, w których się pojawi daje szansę by posłuchać i porozmawiać z nim nie jadąc na drugi koniec kraju. Tym bardziej warto skorzystać z takiej okazji.

wtorek, 2 września 2014

Samotny krzyżowiec. Miecz Salomona - Marek Orłowski

Witajcie,
dziś chciałem podzielić się z Wami spostrzeżeniami po lekturze książki "Samotny krzyżowiec. Miecz Salomona" autorstwa Marka Orłowskiego stanowiącej pierwszą część dłuższej opowieści dziejącej się w XII-wiecznej Ziemi Świętej. Głównym (ale nie jedynym) bohaterem tej książki jest młody ale doświadczony rycerz-krzyżowiec Roland de Montferrat zwany "Czarnym rycerzem", który od wielu już lat przebywa w Ziemi Świętej i wspomaga chrześcijańskich władców w wojnie z Islamem. Nad chrześcijan nadciągają jednak czarne chmury. Zjednoczeni pod wodzą Saladyna wyznawcy Allacha odnoszą kolejne zwycięstwa a nieudolni przywódcy chrześcijańscy nie potrafią się mu przeciwstawić. Roland wspiera mężnie zepchniętych do defensywy krzyżowców, bierze udział w słynnej bitwie pod Hittin, oblężeniu Tyru czy innych konfrontacjach z muzułmańskimi wojownikami lecz nic nie wskazuje na to by udało się im odsunąć widmo porażki. I tylko tajemnicza wyprawa, którą podejmuje nasz bohater wraz z Templariuszami i poselstwo jakie niosą do przebiegłego przywódcy assasynów Starca z Gór może odwrócić sytuację. Czy jednak uda się tego dokonać...?
W teorii ta książka ma wszystko by stać się bestsellerem. Wyrazisty bohater o mocno skomplikowanej przeszłości, Ziemia Święta w czasach konfrontacji Chrześcijaństwa i Islamu to bardzo widowiskowe miejsce akcji, bitwy, oblężenia, pojedynki i wojenne podstępy nadają szybki rytm a plastyczne opisy dają obraz tamtych czasów. Do tego dorzućmy ogromne i legendarne skarby, spiski, tajemnice i mamy całkiem nieźle zapowiadający się tytuł.
Niestety po bliższym zapoznaniu się z tą książką nie jest już tak różowo. Wydaje się, że autor pogubił się w nadmiarze elementów, które dawały dużą szansę na naprawdę niespotykane dzieło.
Utonął wręcz w licznych i moim zdaniem zbyt szczegółowych opisach bitew, starć i potyczek, które na początku ciekawe po pewnym czasie zwyczajnie męczą i nużą.
Dziwne jest także operowanie przez autora licznymi retrospekcjami tak jednak umieszczonymi w tekście, że często zaburzającymi tok fabuły i powodującymi niepotrzebne jej "przestoje".
Główny bohater choć wyrazisty nie przypadł mi także zbyt mocno do gustu. Brak w nim jakiejś głębi. Niby wewnętrznie cierpi ale jakoś tego nie czuć.
Także inni bohaterowie poboczni nie trzymają równego poziomu. Są osobnicy całkiem zgrabnie i ciekawie przedstawieni (Saladyn, Starzec z Gór czy pewien arabski zdrajca) ale jest też całkiem spora grupa bohaterów płaskich i bez wyrazu (choćby część templariuszy na czele z Wielkim Mistrzem czy większość chrześcijańskich rycerzy). Czasem aż przydałoby się by kilkoma zdaniami nieco ich "uwypuklić" czy podkreślić pewne cechy charakteru. Niestety tak się nie dzieje.
To co chyba boli mnie najbardziej to brak klimatu w tej opowieści. Niby dzieje się dużo, barwnie i krwiście ale nie czuje się tajemniczości i przepychu miejsc czy prawdziwie wciągającej akcji zdarzeń.
To wielka szkoda gdyż jak wspomniałem ta książka mogłaby być naprawdę wyborna.
Nie jest ona oczywiście zła. Ma swoje mocne momenty (jak choćby frapująca i zachęcająca do lektury kolejnego tomu końcówka czy scena polowania na lwa) ale jest ich zdecydowanie zbyt mało.
Z książki, po której wiele sobie obiecywałem pozostał mocny średniak, który jednak dzięki bardzo interesującej końcówce potrafi "namówić" czytelnika by czekał na kolejny tom opowieści. Mam nadzieję, że w nim autor pokaże naprawdę na co go stać i "rozwinie literackie skrzydła" (a śmiem twierdzić, że ma na to sporą szansę o ile nie popadnie w samozachwyt i cierpliwie wysłucha głosów krytyki). I mam nadzieję, że tak się stanie bo opowieść o "Czarnym rycerzu" Rolandzie ma potencjał tyle, że w tej części (w moim odczuciu) nie został on wykorzystany.
Ocena Księgola 5,5/10

 Książkę do recenzji otrzymałem dzięki uprzejmości jej wydawcy Instytutu Wydawniczego Erica http://www.wydawnictwoerica.pl/za co serdecznie dziękuję.