poniedziałek, 23 marca 2015

Na szczycie - K.N. Haner

Witajcie,
Ci co mnie znają wiedzą, że literatura erotyczna nie jest tą, po którą często sięgam i której jestem koneserem. Wiedzą jednak także, że od czasu do czasu lubię sobie sięgnąć po przedstawiciela tego gatunku literackiego i w ich ocenie bywam bezwzględny. Kilka tytułów (mniej lub bardziej okrzyczanych) padło już “ofiarą” tej bezwzględności ale i kilka zaskoczyło mnie całkiem niezłym poziomem. I tak dziś mam dla Was kilka spostrzeżeń związanych z lekturą książki “Na szczycie” autorstwa K.N. Haner. To historia młodziutkiej striptizerki Rebeki, która na swej niełatwej życiowej drodze spotyka czarującego i zniewalającego menadżera najbardziej znanego (i niegrzecznego) zespołu rockowego w kraju i wraz z tą “wesołą” ferajną wyrusza w podróż swego życia. Co będzie na jej końcu dowiecie się z samodzielnej lektury.
Zaskakująca była dla mnie od samego początku obszerność tej pozycji. Niemal 800 stron to jak na powieść erotyczną przyznacie sami całkiem sporo. I ta obszerność właśnie jest jednocześnie pierwszą z wad ale i zalet tej pozycji. Zalet dlatego, że zmieszczono w niej w sumie zgrabną i miejscami pogłębioną fabułę poprowadzoną, w zasadniczym ujęciu, dość sprawnie. Wadą dlatego, że momentami jednak nie udało się uniknąć dłużyzn i niepotrzebnego rozciągania pewnych scen. Jakie jeszcze wady według mnie posiada ta pozycja? Część bohaterów jest mega sztampowa (szczególnie prym wiedzie tu Trey przyjaciel-gej głównej bohaterki) co szczególnie na początku może razić (z czasem jednak i te postacie stają się nieco bardziej interesujące). Wątki fabuły są mocno nierówne a niektóre jak dla mnie mocno naiwne. Niektóre sceny sprawiają wrażenie doklejanych na siłę i jakoś kłócą się z całością (poboczny wątek z pigułką gwałtu). I to w zasadzie koniec jeśli chodzi o wady. Co do zalet to należy tu wymienić ciekawych i pogłębionych bohaterów (poza wspomnianymi postaciami opartymi na stereotypach), wspomnianą ogólnie ciekawą i przemyślaną fabułę, zróżnicowane wątki fabularne oraz co najważniejsze niezwykle strawne opisy erotyczne (nie zawsze standardowe i typowe), które nie “gwałcą” czytelnika “wewnętrznymi boginiami” itp. bredniami. “Na szczycie” przynosi nam opisy konkretne, bezpruderyjne ale i sensowne oraz warte uwagi. Czytając nie mamy wrażenia, że zamiast książki dostaliśmy romansidło dla nastolatek tudzież scenariusz kiepskiego pornosa a to, uważam, dla tego typu literatury duża pochwała.
Oczywiście to czy sięgniecie po tą książkę by razem z Rebeką podążać drogą pożądania i miłości (owszem wątek miłosny jest i nie jest on tylko czczym ozdobnikiem) zależy od Was ale ze swojej strony mogę powiedzieć, że nie żałuję czasu spędzonego na lekturze “Na szczycie”.
To naprawdę niezła pozycja z gatunku erotyki, po którą naprawdę warto sięgnąć.
Ocena Księgola 7/10

Za udostępnienie egzemplarza książki dziękuję "Polacy nie gęsi i swoich autorów mają" https://www.facebook.com/PNGiSAM?fref=ts

poniedziałek, 2 marca 2015

Kącik prasowy - Magia i Miecz nr 1/2014

Witajcie,
dziś chciałbym Wam przedstawić moje odczucia po lekturze pierwszego po reaktywacji numeru czasopisma "Magia i Miecz" czyli kultowego tytułu dla polskich graczy rpg wydawanego w złotych dla tego światka latach 1993-2002. Dzięki zbiórce crowdfundingowej (o której zresztą pisałem na łamach bloga) zebrano fundusze i reaktywowano tytuł.
"Magia i Miecz" to czasopismo mojej wczesnej młodości, czytywane od deski do deski, pełne naprawdę świetnych tekstów, przygód czy opowiadań. Mam do niego ogromny sentyment (podobnie jak do opisywanego wcześniej "Secret Service-a") dlatego wsparłem akcję i naprawdę cieszyłem się na "powrót legendy". Czy powrót się udał?
Na to pytanie sobie i Wam drodzy Czytelnicy postaram się odpowiedzieć w dalszej części tego tekstu.
Biorąc do ręki pierwszy numer już "na wejściu" zostajemy zaatakowani koszmarną okładką. Na usta cisną się słowa, których przytoczyć nie mogę, oto jakaś średnio narysowana, nieproporcjonalna półnaga pani, przerysowany smok i niezbyt udana czcionka. Czy naprawdę nie można było lepiej? Można ale o tym za chwilę. "Nic to"- myślę sobie. "Pal licho okładkę najważniejsze to co znajdę w środku". Zacząłem czytać i z upływem kolejnych chwil czytanie szło mi coraz bardziej opornie. Coraz częściej musiałem robić przerwy by nie cisnąć czytanego tytułu w kąt. Niestety mizeria okładki zapowiadała mizerię wnętrza. Tego czego się obawiałem czyli teksty wspomnieniowe dawnych członków redakcji "MiMa" okazały się całkiem interesujące a w zestawieniu z większością treści tekstów w numerze wręcz fantastyczne. Początkowo chciałem wynotowywać moje spostrzeżenia co każdego tekstu z osobna ale potem stwierdziłem, że z pewnością i tak byście nie przeczytali tej niemal niekończącej się litanii narzekań. Największe według mnie słabości numeru to teksty przeznaczone dla poczatkujących graczy (na litość jeśli gramy sentymentem to kierujemy produkt do tych co pamiętają starą "MiM" więc początkującymi nie są), pseudonaukowe dywagacje na temat rpg (jak dla mnie zawsze była to bardzo wciągajaca rozrywka, tylko tyle i aż tyle, po co więc zalewać ją pseudonaukowymi teoriami) oraz wszystkie artykuły poświęcone LARPom (na czele z kuriozalnym tekstem o odgrywaniu seksu na larpach). Te ostatnie wyjątkowo doprowadziły mnie do pasji nie tylko dlatego, że były bardzo liczne ale także tym, że światek larpowy ma swoje publikacje i nie widzę potrzeby by dominowały one w kultowym dla "papierowych" graczy "MiM". Do tego bardzo mało scenariuszy przygód (choć przynajmniej te co są da się przeczytać z pewnym zainteresowaniem). Także minisystem rpg "Liceum w Byron Falls" nie stoi na zbyt wysokim poziomie i nie poprawia ogólnej oceny tytułu. Dziwnie wygląda sprawa z grafikami ilustrującymi pierwszy numer. Dzielą się one mniej więcej na połowę. Są takie, że ich twórcom naprawdę należy się ogromny szacunek i podziw ale są też takie, że aż chce się szybciej przewrócić stronę by na nie nie patrzeć ( i szkarada z okładki nie jest z nich najgorsza). Znaczy to, że są ludzie rysujący rewelacyjnie, którzy stworzyli grafiki do "MiMa". Czemu zatem nie promować ich pomysłów i kreski (choćby na okładce) czy w tekstach? Pytanie pozostawiam otwarte i reasumując stwierdzam, że oprawa graficzna jest niebywale nierówna (od zachwytu do obrzydzenia). Czego nie ma w "MiM"? Większej ilości dobrych i bardzo dobrych scenariuszy, grozy, cyberpunka, opowiadania, dobrej i licznej publicystyki, kącika np. karcianego itd. Brak wielu elementów, za które "kochałem" starą "Magię...".
Jak widzicie mój zawód numerem pierwszym "MiMa" jest spory. Wydaje mi się, że tytuł ów choruje na chorobę "nieokreślonej grupy docelowej". Wydawało mi się, że skoro to "powrót"i "reaktywacja" czasopismo będzie adresowane do starszych czytelników pamiętających złote lata tego tytułu. Tymczasem pierwszy numer sugeruje ukłon w każdą stronę (poza oldschoolowymi graczami mojego pokroju) i do miłośników LARPów i początkujących graczy i zwolenników pseudonauk itd. Jak coś jest do wszystkiego to często jest... do niczego. I w sumie tak właśnie jest z pierwszym numerem reaktywowanej "Magii i Miecza".
Jestem bardzo zawiedziony ale daję redakcji szansę (po części dlatego, że wiedziony sentymentem wsparłem zbiórkę uzyskując więcej niż jeden numer). Mam nadzieję, że kolejne numery wyrównają nieco proporcje między poszczególnymi tematami (choć na drastyczne zmiany nie liczę) ze szczególnym uwzględnieniem wzrostu ilości scenariuszy. Wierzę (może nieco naiwnie), że reaktywacja "MiMa" nie okaże się jednak klapą. Czego sobie i Wam życzę.