Urodziłem
się za późno
Na
początku czerwca, nakładem Wydawnictwa Erica, ukazał się "Miecz
Salomona" Marka Orłowskiego, pierwszy tom trylogii "Samotny
krzyżowiec". Osadzona w Ziemi Świętej w czasie wypraw
krzyżowych, seria opowiada o losach Czarnego Rycerza, Rolanda z
Monferratu i łączy w sobie elementy prozy historycznej i
fantastycznej.
Choć powieść "Miecz Salomona" jest debiutem autora w dziedzinie beletrystyki, to Marek Orłowski pierwsze kroki na rynku wydawniczym ma już za sobą. Z autorem rozmawiamy o inspiracjach, etosie rycerskim i okolicznościach powstania powieści.
Choć powieść "Miecz Salomona" jest debiutem autora w dziedzinie beletrystyki, to Marek Orłowski pierwsze kroki na rynku wydawniczym ma już za sobą. Z autorem rozmawiamy o inspiracjach, etosie rycerskim i okolicznościach powstania powieści.
Joanna
Wasilewska: Na rynku książki nie jest Pan zupełnym debiutantem.
Wraz z żoną napisał Pan dwa poradniki dla ściśle
wyspecjalizowanego grona odbiorców. Jak to się stało, że zwrócił
się Pan w stronę beletrystyki?
Marek Orłowski: No cóż,
starannie odrobiła Pani lekcje. Tamte książki, rzeczywiście
poradniki, wydałem w ramach prowadzonej działalności gospodarczej.
Tak to się mało elegancko nazywa. Ale to było prawie 20 lat temu.
Zamierzchłe czasy.
Dlaczego teraz beletrystyka?
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Podobno każdy nosi w sobie
nienapisaną książkę. Więc może tylko musi nadejść właściwa
chwila? Przyczyna jest jednak bardziej prozaiczna i trochę smutna.
Kilka lat temu miałem ciężki wypadek samochodowy. Obrażenia
przykuły mnie do łóżka na wiele miesięcy, rehabilitacja trwała
jeszcze dłużej. Miałem zbyt wiele wolnego czasu, a zbyt mało
nadziei. Czymś trzeba było zająć myśli. Czytanie książek
zawsze pozwalało mi oderwać się od rzeczywistości, przenieść
się do innego świata, krainy wyobraźni i marzeń. Pisanie okazało
się jeszcze lepszym zabiegiem.
JW:
Skąd pomysł na osadzenie powieści w czasach wypraw krzyżowych? I
skąd w ogóle pomysł na taką, a nie inną formułę, na takie
nowoczesne chanson de geste?
MO: Krucjaty były w dziejach
Europy i Bliskiego Wschodu niesamowitą przygodą, jedynym w swoim
rodzaju zderzeniem dwóch kultur, co wywarło większy wpływ na
dalszą historię regionu, niż się powszechnie sądzi. I – jak to
zwykle bywa, chrześcijańskim rycerzom nie zawsze chodziło o obronę
Grobu Chrystusa, chociaż hasło to było powszechnie używane i
nadużywane. Krótko mówiąc, to bardzo ciekawe czasy i wydarzenia,
skompresowane do okresu ledwie dwóch wieków. Trudno znaleźć
barwniejszą kanwę dla powieści, której bohaterem jest
średniowieczny rycerz.
A temat rycerstwa, a może jeszcze
bardziej rycerskości, pociągał mnie od dzieciństwa, czyli od
zawsze. Legendy o Św. Graalu, król Artur, Pieśń o Rolandzie ( no
właśnie, stąd pomysł na magiczny miecz i imię głównego
bohatera), także nasi rodzimi rycerze w lśniących zbrojach…
To były czasy z perspektywy
wieków o wiele mniej skomplikowane niż obecne. Sądy boże zamiast
rejonowych, damy serca, miłosne canzony, spory rozstrzygane na
udeptanej ziemi. Proste rozwiązania, tak proste jak cięcie mieczem.
Ale przede wszystkim czasy, gdy tworzył się jedyny w swoim rodzaju
sposób myślenia i postępowania – rycerski etos.
Jeśli pomysł na formułę, o
którą Pani pyta, w ogóle miał jakieś konkretne źródło, to
chyba właśnie tam należy go szukać. W głęboko utajonej
tęsknocie za prostymi wartościami, takimi jak honor, odwaga,
prawość. Kiedyś rycerz zsiadał z konia, jeśli przeciwnik stracił
wierzchowca. Dziś uważalibyśmy to za głupotę. Skoro nie dane mi
było żyć w tamtych czasach, które tak mnie fascynują, to
przeniosłem tam głównego bohatera powieści. Chociaż tyle…
Proszę Pani, ja się po prostu za późno urodziłem!
JW: Czyli jest Pan romantykiem?
MO: Przyznaję, że jestem. Wiem,
że to obecnie dość niemodne i raczej niepraktyczne, ale nie sądzę,
bym mógł i chciał się zmienić.
JW: Ktoś kiedyś powiedział,
że w literaturze są tak naprawdę tylko dwa tematy: miłość i
śmierć.
MO: Zgadzam się, tak
naprawdę wszystko się tu zaczyna i wszystko kończy. W
średniowieczu do śmierci podchodzono niezwykle poważnie, więc
wszechobecna śmierć w powieści osadzonej w klimacie tamtych czasów
ma chyba swoją rację bytu. A miłość? Jak by wyglądałby świat
bez kobiet? Smutno, szaro, beznadziejnie nudno... Wracając do
tego wątku w literaturze, proszę sobie przypomnieć jedną z
najstarszych książek świata, czyli Biblię i "Pieśń nad
pieśniami". I te wspaniałe strofy: "miłość jest mocna
jak śmierć.." Czy może być coś piękniejszego?
JW: W książce
fantastyka splata się z wydarzeniami historycznymi, które zostały
zresztą bardzo szczegółowo opisane. Research nastręczył sporo
trudności?
MO: Odtworzenie tak
skomplikowanego okresu historycznego bez fachowych źródeł byłoby
bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Przynajmniej dla mnie. Tak,
podczas pisania dwóch pierwszych tomów starannie studiowałem
dostępne opracowania traktujące o czasach krucjat, a także o
kulturze Europy i Bliskiego Wschodu w okresie średniowiecza. Było
to oczywiście niezbędne, ale było też wielką przyjemnością.
Poszerzyło i zweryfikowało moją wcześniejszą wiedzę na ten
temat. Ale prawdziwie rozległą wiedzę na temat średniowiecza
posiadam nie ja, a Pan Artur Szrejter, który podjął się redakcji
"Samotnego krzyżowca".
Koran i Biblia są z kolei
niewyczerpanym źródłem pomysłów, jeśli chodzi o świat magii,
demonów i zjawisk nadprzyrodzonych. Z konieczności obie księgi
stały się na jakiś czas moją codzienną lekturą. Oto źródła
inspiracji, mojej zasługi w tym niewiele.
JW:
Na książce widnieje imię i nazwisko Marek Orłowski, ale naprawdę
nazywa się Pan Marko Szapkarow-Orłowski.
MO:
Jestem półkrwi Macedończykiem. Ale urodziłem się w Polsce i tu
jest moja ojczyzna. Nie odżegnuję się jednak od moich bałkańskich
korzeni. Dla uproszczenia przedstawiam się jako Marek Orłowski i
pod tym nazwiskiem książka została wydana.
JW:
Jak to się stało, że Pana powieść została wydana w Wydawnictwie
Erica?
MO:
Wysłałem tekst do kilku wydawnictw, jak każdy początkujący autor
szukający możliwości wydania książki. Do Eriki najpierw
zadzwoniłem, pytając, czy zajmują się tego typu literaturą.
Trafiłem na Pana Maćka i odbyliśmy bardzo sympatyczną rozmowę.
Dwa tygodnie potem dostałem maila z wiadomością, że są
zainteresowani tekstem. Nie będę ukrywał, przeżyłem radosny
wstrząs, no a potem współpraca układała się nam znakomicie.
Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Za wydawnictwo nie odpowiadam!
JW:
W książce znalazły się również ilustracje Pana autorstwa. Jest
Pan człowiekiem renesansu?
MO:
To miłe, bardzo miłe pytanie. Ale prawdziwych ludzi renesansu już
nie ma. Ja też nim nie jestem. Po prostu kiedyś lubiłem rysować.
Nadarzyła się okazja, żeby to sobie przypomnieć, a wydawca
zaakceptował ilustracje. I tyle.
JW:
Z tym lubieniem to chyba lekkie niedomówienie...
MO: No cóż, skończyłem
grafikę na ASP. Taką klasyczną grafikę, nie komputerową. Zresztą
na temat pracy dyplomowej wybrałem sobie średniowieczny drzeworyt
japoński, co wiązało się z wykonaniem serii prac w tej właśnie
technice. Studiowałem też historię sztuki. Życie zmusiło mnie do
szukania innych dróg i tak się złożyło, że porzuciłem
rysowanie i grafikę, więc raczej się do mojej byłej profesji nie
przyznaję. Ale przyjemnie było choć na chwilę do niej powrócić.
JW:
Rynek fantastyki w Polsce jest dość spory, czytuje Pan czasem
polską fantastykę?
MO:
Chyba nigdy nie ulegałem modzie. Ale tak, ostatnio zacząłem czytać
polską fantastykę, głównie podsuwaną mi przez Wydawnictwo Erica.
Podziwiam fantazję i wyobraźnię młodych autorów. To pozycje na
miarę współczesnego świata, który z upodobaniem przesuwa granice
poznania. Nie wymieniam nazwisk, żeby nikogo nie faworyzować.
Sądzę, że tak będzie sprawiedliwie.
JW:
Jaką literaturę czytuje Pan dla przyjemności? Słyszałam, że ma
pan eklektyczne gusta.
MO: Lubię książki akcji, typowe
przygodówki, np. Clive Cusslera. Powieści historyczne np. Scotta
Odena. Horrory w stylu Grahama Mastertona. Kryminały Alistaira
MacLeana. Marynistyczną klasykę, od Conrada do C.S. Forestera. A
jak już wymieniłem tego pisarza, to przyznam się, że zachłannie
czytam wszystko co traktuje o wojnach napoleońskich na morzu. Na
lądzie zresztą też. Dla równowagi – moją ulubioną książką
jest „Książę” Machiavellego. Czy potwierdziłem swoje
eklektyczne gusta? No to jeszcze się przyznam, że do poduszki
czytuję legendy arturiańskie albo opowiadania R. Howarda. I nie
przejmuję się tym, że ta literatura to rodzaj bajki. Zresztą
według arabskiego przysłowia baśń jest ścieżką wiodącą ku
prawdzie.
JW:
Wiem, że "Krzyżowiec" ma mieć trzy tomy i tu pytanie:
planuje Pan dłuższą przygodę z beletrystyką?
MO:
To prawda, tak jest zaprojektowany cykl o przygodach Czarnego
Rycerza. Jestem w trakcie pisania trzeciego tomu. A przygoda to
właściwe określenie. I jak każda przygoda jest nieprzewidywalna i
rządzi się własnymi prawami. Dlatego odpowiadam szczerze – nie
wiem.
JW:
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wywiad pozyskany dzięki uprzejmości wydawcy książki "Miecz Salomona" Wydawnictwa Erica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz